Weronika Humaj jest jedną z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia. Popularność przyniosła jej rola Ani w „Stuleciu winnych”, ale już za chwilę zobaczymy ją w zgoła innym repertuarze. Nas zaciekawiło nie tylko jej zawodowe portfolio, ale także społeczna wrażliwość i zaangażowanie się w sprawy kobiet. A jaka jest Weronika, gdy schodzi z planu? Mały spojler: intrygująca i pełna niespodzianek.

Jedną nogą jesteś w kulturze popularnej, mam na myśli rolę w nowej odsłonie „Samych swoich”, drugą w projektach kameralnych, jak „Stramerzy”. Do czego jest ci to potrzebne? 

Lubię różnorodność. Angażuję się w rozmaite projekty, właściwie odkąd skończyłam Szkołę Teatralną. Lubię doświadczać, próbować nowych rzeczy. Nie zamykam się tylko na pracę z kamerą, od czasu do czasu występuję w teatrze, pracuję w dubbingu. Poszukuję. Jest to spójne ze mną, z moją osobowością. 

A czego szukasz? 

Czego szukam w życiu, czy w zawodzie? 

Wydaje mi się, że twój zawód jest tak intensywny, że te sfery muszą się łączyć. 

To prawda. Za to właśnie lubię ten zawód. Że mogę się dowiadywać czegoś o świecie i o sobie, uczyć nowych umiejętności. Teraz np. przygotowuję się do nowego projektu i uczę się grać na klarnecie. W życiu mam różnie, czasem szukam spokoju, a czasem przeciwnie, wrażeń, adrenaliny. Ale chyba przeżycia są dla mnie najważniejsze. 

Zobacz także:

Czyli jesteś jak twoje bohaterki, mam tu na myśli między innymi Anię ze „Stulecia winnych”. Z jednej strony spokój, a z drugiej trochę masz diabła za skórą. 

Chyba coś w tym musi być. Mam dużo sprzeczności w sobie. Czasem mi się wydaje, że jestem introwertyczką, a czasem, że mam cechy ekstrawertyczne. Jestem takim dziwnym miksem.

I do tego jesteś odważna, bo przyjęcie roli w nowych „Samych swoich” wymagało odwagi. Miałaś wątpliwości związane z tym projektem? 

Miałam spore wątpliwości. W pierwszej chwili, gdy usłyszałam, że taki projekt jest w planach, pomyślałam, „no dobrze, ale w sumie, po co ruszać coś tak kultowego …?, ale potem dostałam świetnie napisaną scenę do zagrania na castingu i pomyślałam sobie, że warto spróbować. Okazało się, że autorem scenariusza jest Andrzej Mularczyk, twórca trzech poprzednich części. Miałam świadomość ryzyka związanego z odbiorem, ale pomyślałam, że wskoczę w to. 

Jesteśmy chwilę przed premierą, więc jestem ciekawa, jakie emocje ci towarzyszą. 

Dużo różnych emocji. Robię filmy, by poruszać ludzi, żeby widz coś mógł przeżyć w trakcie seansu. Najgorsze by było dla mnie, jeśliby publiczność wyszła z kina i nie poczuła, nie zapamiętała nic. Włożyłam w ten film całe serce i mam nadzieję, że to zostanie docenione, ale myślenie przez cały czas nad odbiorem to ślepa uliczka. Przede wszystkim jestem pełna ekscytacji. Różnie ludzie reagują na to, że będzie kolejna część „Samych swoich”, że dotknęliśmy tej kultowej, świętej trylogii. A z drugiej strony jest to zupełnie inna historia, opowieść o tym, jak to wszystko się zaczęło, więc traktowaliśmy to podczas realizacji jako odrębny film. 

Wspominałaś, że spodobał ci się scenariusz, możesz powiedzieć, o czym dla ciebie jest ta historia? Nie fabularnie, ale o czym ona głębiej dla ciebie jest? 

O złamanych sercach. Jak się po tym podnieść. O ciężkich czasach, w których przyszło im żyć, i jak to życie, w takich okolicznościach, przeżyć jak najlepiej.  

Mówisz o złamanych sercach, opowiedz nieco więcej o swojej bohaterce. Podobnie jak w „Stuleciu winnych”, jesteś w centrum trójkąta miłosnego. 

To prawda. Gram Manię Ziębicką, przyszłą żonę Pawlaka. Ci, którzy znają trylogię wiedzą, jak ta historia się skończy. Mania jest bardzo ciekawą postacią, złożoną, niesie w sobie tajemnicę, nie jest lubiana przez rówieśników. Miałam taką refleksję po przeczytaniu scenariusza: „Boże, jakie ona miała ciężkie życie” i zastanawiałam się, czemu ona jest z Pawlakiem, ale oczywiście to perspektywa dziewczyny żyjącej współcześnie. Czasy, w których przyszło jej żyć, narzuciły jej wybory niezgodne z nią samą. Jest pozornie w dobrej pozycji, jej ojciec ma ogromną gospodarkę, ale to staję się dla niej ciężarem, świadomość, że kandydaci przyjdą nie do niej, ale do koni jej ojca. Buduje pancerz, nie dopuszcza do siebie ludzi. Jest bardzo dumna i pozamykana, bo wiele sytuacji ją emocjonalnie przerasta. W pracy nad postacią starałam się znaleźć coś, co trzyma ją przy życiu. I myślę, że ona tę siłę znalazła w rodzinie, w dziecku. I z czasem nauczyła się żyć z tym Pawlakiem. Zastanawiałam się, czy to była miłość. Na pewno było w tym pragnienie miłości. Wydaje mi się, że też współcześnie inaczej interpretujemy zakochanie. Wtedy miłość to była decyzja, że „będę przy tobie”, że „będę cię wspierać”, „że jesteś dla mnie ważny”. Na pewno Mania starała się dobrze przeżyć swoje życie i doświadczyła też wielu pięknych momentów. 

Bardzo często grasz w historycznych produkcjach. Nie masz czasem ochoty wcielić się w postać na kontrze do swojej naturalnej dziewczęcości? 

Rzeczywiście, w ostatnim czasie przeważały produkcje kostiumowe, pewnie trochę zdecydowała o tym rola Ani w „Stuleciu Winnych”. Marzy mi się kino współczesne, kameralne, niedopowiedziane w stylu „Zimnej wojny” Pawła Pawlikowskiego, od zawsze miałam marzenie, żeby na planie spotkać się z Sophią Coppolą i zagrać w filmie takim  jak „Między słowami”.

Zawodowo mam duży apetyt, ale staram się nie narzucać sobie presji, że „coś muszę”. Niewiele planuję, wiem, że życie pisze ciekawsze scenariusze.

W tym zawodzie zdarzają się też przestoje, na to niestety nikt nas w szkole nie przygotowywał. I ja miałam trudne zderzenie z tym zawodem, z wszystkimi moimi ambicjami. Wkrótce po szkole zagrałam w „Watasze”, a potem długo nikt nie dzwonił. Z perspektywy czasu wiem, że przerwy są konieczne, żeby się znów napełnić. Wyobraź sobie, przez całe życie masz po brzegi wypełniony kalendarz: najpierw szkoła muzyczna, potem teatralna, plan serialu, a tu nagle nic. Miałam w sobie na to dużą niezgodę. Po czasie nauczyłam się, że ten zawód wiąże się też z trudnymi emocjami, rozczarowaniem, frustracją. Nie wygrasz każdego castingu, nie wszystkie role są dla ciebie. Może z wiekiem przychodzi dystans i luz, ale też wykonałam dużą pracę, żeby się tak bardzo nie nakręcać. Trzeba do aktorstwa, do życia podchodzić poważnie, ale też pamiętać, żeby się tym bawić, czerpać z tego radość. 

 Jak to się stało, że postanowiłaś w ogóle zdawać do szkoły teatralnej. Skąd to się wzięło w tobie? 

Od dziecka miałam artystyczne zapędy, mieszkałam w Nowej Hucie, z moją siostrą, wtedy jeszcze z dwoma braćmi, bo potem pojawili się jeszcze bliźniacy. Rodzice nie chcieli, żebym przesiadywała z siostrą przed blokiem, więc zapisali nas do szkoły muzycznej. To było bardzo rozwijające. Miałam poczucie, że przez muzykę mogę wyrazić niewypowiedziane uczucia. Potem doszły do tego konkursy recytatorskie, kółko teatralne i w pewnym momencie zakiełkowała mi myśl, że to jest chyba to. Że

Aktorstwo daje mi wolność, że to jest mój świat, moja bańka, do której nikt nie ma dostępu. Że mogę dzięki temu życie przeżywać mocniej, intensywniej, więcej doświadczać. 

Czy to, że byłaś z wielodzietnej rodziny, sprawiało, że szukałaś miejsca, które jest tylko twoje? 

Tak,  bo jak pomyślę o moim dzieciństwie, to ono było bardzo głośne. Wszyscy się albo kłócili, albo bawili. Potem, jak poszłam do liceum, mieszkałam w internacie i tam też byłam w pięcioosobowym pokoju, więc non stop przebywałam z ludźmi. Pojawiła się we mnie potrzeba, żeby mieć coś swojego, jakąś swoją prywatną przestrzeń. Czułam, że sztuka, aktorstwo mi to daje, że jest jakaś część mnie, do której inni nie mają dostępu. Byłam dzieckiem odważnym, lubiłam siebie testować, próbować nowych rzeczy. Gdy tylko pojawiała się możliwość przeżycia przygody, to ja w to wyskakiwałam. A z drugiej strony kryłam w sobie dużą nieśmiałość, a aktorstwo dało mi możliwość kontaktu z tymi ukrytymi emocjami. W liceum zdecydowałam się, że będę zdawać do Szkoły Teatralnej, pojechałam na warsztaty do Teatru Witkacego w Zakopanem i tam już przepadłam bez reszty. Do tego przypadkowo wzięłam udział w castingu do serialu „Julka” i go wygrałam, więc wcześnie zaczęłam mieć kontakt z kamerą. Mam poczucie, że ta droga do aktorstwa się sama układała, że klocki się same łączyły. Nie miałam planu B, nie wyobrażałam sobie, że mogłabym coś innego w życiu robić. 

Mówisz, że aktorstwo dało ci dostęp do ukrytych emocji. Chciałam zapytać, o te mroczne emocje, bo twoją jasną stronę widzę teraz. 

Mam dużą potrzebę udowadnia sobie różnych rzeczy, to jest bardzo wyczerpujące. Czuję, że jestem w dobrym miejscu, bo taka wewnętrzna presja mnie opuściła, mam w sobie więcej luzu i dystansu.

Ale wcześniej nie radziłam sobie z tą moją ambicją. Mam w sobie mocnego krytyka wewnętrznego, to jest coś, nad czym stale pracuję. Dbam, żeby ciągle się rozwijać. Dużo daje mi ruch, przez ostatnie lata chodziłam na taniec współczesny i to mi pomagało rozładowywać napięcie. Mam siatkę bliskich ludzi, na których mogę liczyć. Kluczowe jest dla mnie szukanie dystansu.    

Na jednym z nagrań z TVP, kiedy promowałaś „Stulecie winnych”, dostrzegłam na twojej szyi charakterystyczną, feministyczną zawieszkę. Dobrze widziałam? 

Tak, zgadza się. 

Bardzo to prowokacyjne, bo TVP było wówczas jeszcze bardzo antyfeministyczne. 

Wspieram prawa kobiet. Staram się o tym głośno mówić i akcentować to małymi rzeczami. Przed wyborami wzięłam udział w spocie namawiającym młode dziewczyny do głosowania w reżyserii Nataszy Parzymies.

 Jakie masz w takim razie plany na przyszłość? 

Aktualnie jestem w przygotowaniach do filmu fabularnego. Na ten moment nie mogę jeszcze zdradzić szczegółów.

Natomiast wiosną w Canal + odbędzie się premiera serialu „Prosta sprawa” w reżyserii Cypriana T. Olenckiego. Jest to kino akcji, więc cieszę się, że mogłam wskoczyć w zupełnie inny klimat.