Reklama

Historia straumatyzowanego weterana jednostki specjalnej, który wraca do Tarnowskich Gór, by rozbroić lokalną sitwę, do samego końca trzyma w napięciu. Obraz wyróżnia to, że scenariusz Roberta Ziębińskiego był w całości konsultowany z GROM-em. A główną rolę kobiecą zagrała Paulina Gałązka, i w takim wydaniu jej jeszcze nie znacie.

Reklama

Wywiad z Pauliną Gałązką z okazji premiery filmu „Diabeł”

Marta Kutkowska: „Diabeł” to stereotypowo bardzo „męskie” kino. Zastanawiam się, co cię skłoniło do przyjęcia tej roli? Nie bałaś się, że zostaniesz sprowadzona do roli miłego dodatku?
Paulina Gałązka: Rzeczywiście miałam takie obawy, ale scenariusz mocno ewoluował, a twórcy byli otwarci na różne propozycje. Postać Kai bardzo mnie zaintrygowała. To nie jest typowa „amantka”, ale silna kobieta z własną, trudną historią. To postać wielowymiarowa, która wnosi do filmu autentyczność i głębię. Przekonał mnie także temat, bo nie ograniczamy się tylko do wątku sensacyjnego. Poruszany jest tu problem syndromu posttraumatycznego u weteranów, a scenariusz był pisany przy współpracy z GROM-em. Do tego akcja osadzona jest w Tarnowskich Górach, ukazuje działania lokalnej sitwy, a atmosfera jest bardzo gęsta i toksyczna.

Paulina Gałązka / fot. materiały prasowe
Paulina Gałązka / fot. materiały prasowe fot. materiały prasowe

Co sprawia, że Kaja, lokalna urzędniczka, i Max, weteran jednostki specjalnej, zaczynają mieć się ku sobie?
Długo pracowaliśmy na próbach, żeby uwiarygodnić ich historię. Kaja nosi w sobie głębokie zranienie, ma swoje tajemnice, ale jest w niej także niezgoda na otaczającą rzeczywistość i wielka wrażliwość. Dlatego z Maxem, który także pod maską twardziela kryje swoje traumy, zaczynają się przyciągać. Dobrze się rozumieją, bo oboje podobnie patrzą na świat.

Ja wyczuwam w Kai także rys autodestrukcyjny. Wiadomo, że ona, decydując się na relację z Maxem, na którego polują lokalni watażkowie, bardzo wiele ryzykuje.
Tak, to relacja, która od początku jest bardzo skomplikowana i może się źle skończyć. Kaja jest po toksycznym związku, w którym doświadczała fizycznej przemocy ze strony męża. Jest także uwikłana w relację z matką, która zmaga się z uzależnieniem. Kaja ma w sobie „gen ratownika” — poświęca się dla innych, co jest zarówno jej siłą, jak i słabością.

Myślę, że Kaję ciągnie do Maxa także jego autentyczność. Oboje są bardzo uczciwi na tle gry pozorów, która ma miejsce dookoła nich.
Max jest outsiderem, który nie boi się być sobą. To coś dziwacznego w mieście, w którym trwa maskarada i nic nie jest takie, jakie się na pozór wydaje. Ta autentyczność pociąga Kaję. Z kolei on od razu dostrzega jej „rany” i rozumie, czego potrzebuje osoba z takim bagażem doświadczeń.

Między Kają a Maxem jest duże napięcie erotyczne, ale do zbliżenia ostatecznie nigdy nie dochodzi. Dlaczego?
To wynik pracy nad postaciami. W jednej ze scen Kaja, w szoku po śmierci matki, wyładowuje swoją złość na Maxie. Próbuje go pocałować, ale on to blokuje. Jako były żołnierz jest świadomy i przeszkolony do radzenia sobie z trudnymi emocjami. Staje się dla niej opiekunem. Dzięki temu ich relacja jest bardziej autentyczna i głęboka.

Wspomniałaś o pracy z coachem aktorskim. Na czym ona polega?
To w Polsce jeszcze nowość, ale za granicą jest to powszechne. Coach pomaga aktorowi zgłębić postać, zrozumieć jej motywacje i przygotować się do scen jeszcze przed wejściem na plan. Dzięki temu aktor jest gotowy od razu wejść w emocje swojej postaci, co bardzo ułatwia pracę reżyserowi i całej ekipie.

A jak wspominasz pracę z żołnierzami i weteranami?
To było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Miałam okazję zobaczyć, z jakimi wyzwaniami się mierzą. Przygotowanie do służby w jednostkach specjalnych jest niezwykle wymagające — zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ci ludzie są „ulepieni” z zupełnie innej gliny. Mają bardzo silny kodeks moralny, można na nich polegać jak na Zawiszy. To zabrzmi górnolotnie, ale dla nich słowa „ojczyzna” i „wolność” naprawdę bardzo wiele znaczą. Imponujące jest to, jak bardzo potrafią zachować zimną krew w każdej sytuacji. Jednocześnie są bardzo serdeczni i otwarci. Ich historie mocno mnie poruszyły. To, że na planie korzystaliśmy z ich doświadczenia, jest naprawdę dużą wartością i wyróżnia film na tle innych tego rodzaju produkcji.

Z Erykiem Lubosem od początku złapaliście „flow”?
Pierwszy raz spotkaliśmy się w pracy i było to wyzwaniem. Ale okazało się, że obojgu nam bardzo zależy na uwiarygodnieniu tych postaci i nawzajem się obserwowaliśmy oraz inspirowaliśmy. Dzięki temu relacja Maxa i Kai jest taka głęboka i naturalna.

W filmie jedną z najważniejszych postaci jest „Mała”, wyszkolony do pracy z jednostkami specjalnymi owczarek. Jak pracowało się z takim, nietypowym towarzyszem?
Właściwie to były trzy „Małe”. Te specjalnie szkolone owczarki miały na planie również specjalne traktowanie. Nie można było do nich mówić ani ich dotykać między scenami. Takich względów można pozazdrościć. Praca była dla nich bardzo wyczerpująca, a zdjęcia trwały czasem nawet po kilkanaście godzin.

Szybko się odnalazłaś na takim męskim, żołnierskim planie?
Oni mają swój specyficzny język i takie właśnie „żołnierskie” poczucie humoru. Starałam się przede wszystkim bardzo mocno skupiać na zadaniu i być oszczędna w interakcjach, żeby trzymać energię na sceny. To było dla mnie ubogacające doświadczenie — w pokoju pełnym „twardych” mężczyzn nie zginąć.

Reklama

Chciałabyś kiedyś znów spróbować swoich sił w takim gatunku filmowym?
Na pewno, ale może sama zagrałabym żołnierkę? Fajnie byłoby pokazać wojsko kobiecym okiem. Widziałabym się w takiej roli. Ale kto wie, może będzie „Diabeł 2”?

Reklama
Reklama
Reklama