Podsumowanie 2018 roku: 10 najważniejszych rzeczy, jakie wydarzyły się w kulturze w minionym roku (i zostaną z nami na dłużej)
Kto w tym roku robił dobrze w kulturze? Wybieramy autorów najlepszych płyt, filmów, książek i seriali. Uwaga, spoiler: nie wszyscy z zasłużonych istnieją naprawdę.
- Angelika Kucińska
1 z 10
Dorota Masłowska
Za to, że rapuje. Jej „Inni ludzie” to hiphopowy poemat. O mieście, o życiu, o zaniku relacji. Brzydki jak język, którym posługują się jego bohaterowie – i jest to komplement. Nikt nie potrafi w słowa i gramatykę tak, jak Dorota Masłowska.
2 z 10
Kevin Macdonald
Ryzykowne zadanie. Jak opowiedzieć historię upadku gwiazdy i położonej uzależnieniem kariery, unikając jednocześnie tabloidowej retoryki? To, co kilka lat temu tak bardzo nie udało się twórcom dokumentu poświęconego Amy Winehouse, zdecydowanie wyszło Kevinowi Macdonaldowi. Jego „Whitney” to film, który rusza, wzrusza, ale nie grzęźnie w taniej sensacji (mimo, że to z niego świat dowiedział się, że Whitney Houston była ofiarą molestowania seksualnego). Nie traćcie czasu na „Bohemian Rhapsody”, oglądajcie „Whitney”.
3 z 10
Kanye West
Kiedy nie lubi cię Lana Del Rey, to znaczy, że zrobiłeś coś w życiu dobrze. Ewentualnie, że jesteś Kanye Westem. Gdyby West dostawał dolara od każdej osoby, która się z nim nie zgadza, nie musiałby prosić Marka Zuckerberga o pożyczkę. To prawda, że żaden inny muzyk nie wzbudzał w tym roku tak niezdrowego zamieszania – bzdurami opowiadanymi w wywiadach, konsekwentnie deklarowanym poparciem dla polityki Donalda Trumpa, zaczepkami na Twitterze. A równolegle niezmiennie rozdawał karty jako muzyk. Kanye West był odpowiedzialny za pięć tegorocznych premier, w tym znakomity album Teyany Taylor i bardzo dobrą płytę Pushy T. Przede wszystkim – za własny, autorski materiał z „Ye”, gdzie szczerze i bezkompromisowo poruszył temat zaburzeń psychicznych.
4 z 10
Janelle Monae
Metamorfoza roku. Janelle Monae przestała przebierać się za androida z piosenek o buncie robotów i zaczęła być po prostu sobą. Na „Dirty Computer” zrezygnowała z rozbuchanego konceptu, którym napisane były jej dwa poprzednie długogrające wydawnictwa. To jej najprostszy, najbardziej bezpośredni album – zarówno w formie, jak i w treści. Polityczny, feministyczny, erotyczny. I tylko ona potrafi napisać piosenkę, która jest jednocześnie manifestem seksualnego wyzwolenia i wojującym protest songiem.
5 z 10
Timothée Chalamet
Nie wszystkim podobały się „Tamte dni, tamte noce”. Tam, gdzie niektórzy dostrzegli wdzięk w opowiadaniu o pierwszej miłości i seksualnej inicjacji, inni zobaczyli pretensjonalny bełkot pozbawiony treści. Trzymam z pierwszymi. Siłą „Tamtych dni, tamtych nocy” bezdyskusyjnie jest Timothée Chalamet – od premiery filmu najgorętsze nowe nazwisko na rynku – w roli Elio, nastolatka zakochanego w starszym od siebie studencie, który wygląda jak antyczna rzeźba (bardzo estetyczne kino).
6 z 10
Cary Fukunaga
Czy któryś serialowy reżyser może się z nim w ogóle mierzyć? Kilka lat temu Fukunaga rozstawił konkurencją po kątach pierwszym – świetnym – sezonem „Detektywa”. W tym roku zdeklasował kolegów reżyserią serialu „Maniac” (w rolach głównych Emma Stone i Jonah Hill, do zobaczenia na Netfliksie), pokazując im, jak ubogą mają wyobraźnię. „Maniac” to rzecz cudownie surrealna, a każdy odcinek opowiada inną halucynację bohaterów faszerowanych eksperymentalnym lekiem psychotropowym. O taką telewizję walczyliśmy.
7 z 10
George Saunders
Pierwsza powieść Saundersa – znanego do tej pory głównie z opowiadań, felietonów i esejów – na świecie ukazała się co prawda w ubiegłym roku, ale premiera polskiego tłumaczenia miała miejsce dopiero jesienią 2018 r. Czytaj: u nas książka Saundersa ukazywała się już jako powszechnie wychwalane arcydzieło. Wychwalane słusznie? Tak! Akcja „Lincolna w Bardo” rozgrywa się na cmentarzu, a dokładnie w miejscu pomiędzy, w poczekalni do lepszego lokalu. Świat krzyżuje się z zaświatem, fikcja literacka przeplata z cytatami z materiałów historycznych o Ameryce w czasach Abrahama Lincolna. Z tej piekielnie błyskotliwej opowieści o śmierci wynika nieśmiertelna prawda o życiu. Uratuje nas tylko empatia.
8 z 10
Sabrina Spellman
Fikcyjna postać roku. Jeśli jakimś cudem pamiętacie telewizyjną ekranizację przygód nastoletniej czarownicy Sabriny z połowy lat 90., to szybko o niej zapomnijcie. Tamten pastelowy cukierek nie miał za wiele wspólnego z komiksowym pierwowzorem. Ale Netflixowe „Chilling Adventures Of Sabrina” stoi nie tylko mrokiem (często uroczo ironicznym), ale przede wszystkim główną bohaterką – mądrze uwspółcześnioną. Idolka idealna – bystra, niezależna, żaden demon jej niestraszny. Nowa wersja Sabriny Spellman to najlepsze co w 2018 r. przydarzyło się feminizmowi.
9 z 10
Ariana Grande
Dziewczyna roku. Poza kategoriami. Z klasą odparła zmasowany atak hejterów, którzy postanowili obarczyć ją odpowiedzialnością za samobójczą śmierć byłego chłopaka. Przywołała do porządku dziennikarza, który zarzucił dziewczynom z Little Mix domniemaną promocję płyt nagimi zdjęciami. A na koniec, ot tak, pobiła rekord serwisów streamingowych piosenką „Thank U, Next” i towarzyszącym jej, cytującym klasykę młodzieżowego kina teledyskiem.
10 z 10
Kamp!
Spotify policzyło, że żadnej innej płyty nie słuchałam w tym roku tak często jak „Dare”, trzeciego długogrającego albumu Kamp! Statystyka nie kłamie. To zdecydowanie najlepsze, co ukazało się w 2018 r. Nie tylko w Polsce, w ogóle. Kamp! wyszło coś, co udaje się niewielu. „Dare” to płyta wielowarstwowa, bogata, ale przebojowa i nieprzegadana. Pełna niuansów, ale niehermetyczna. Łagodne wejście w techno dla ludzi, którzy nigdy nie słuchali techno. A ta umiejętność przełożenia jednak niszowych inspiracji na język popowej piosenki to świadectwo gigantycznej inteligencji muzycznej Kamp!. W 2018 lepszych zespołów nie było. I długo nie będzie.