Reklama

Stworzenie dobrego filmu o miłości to spore wyzwanie. Twórcom „Światłoczułej” udało się to. Przedstawili historię piękną, a zarazem wartościową. Poza tym uniknęli cringe’u. Reżyser Tadeusz Śliwa (twórca takich hitów jak „(Nie)znajomi” czy „Gang zielonej rękawiczki”) zaprosił do współpracy młodych, a do tego piekielnie zdolnych aktorów – Matyldę Giegżno, Ignacego Lissa oraz Bartłomieja Deklewę. Pokuszę się o stwierdzenie, że pierwsza z wymienionych gwiazd miała najtrudniejsze zadanie do zrealizowania. Jej bohaterka jest bowiem osobą niewidzącą. Tuż przed oficjalną premierą (produkcja trafi do kin 24 stycznia 2025) opowiedziała o przygotowaniach do roli Agaty, współpracy z Polskim Związkiem Niewidomych i tym, co działo się na planie.

Reklama

Asia Twaróg: Co czułaś, gdy po raz pierwszy czytałaś scenariusz „Światłoczułej”, gdy poznawałaś historię Agaty i Roberta?

Matylda Giegżno: Gdy przyszłam na casting, a Tadeusz (Śliwa – reżyser, przyp. red.) zaczął mi opowiadać tę historię, miałam ciarki na całym ciele. Miałam poczucie, że jest nie tylko piękna i wzruszająca, ale również wartościowa. Wyszłam z tego spotkania z przekonaniem, że chcę wziąć udział w tym projekcie. Natomiast czytając scenariusz, wszystko mi się tam zgadzało. Byłam jednocześnie zachwycona i poruszona.

Jak przygotowywałaś się do roli Agaty?

Przygotowania były różnorodne i trwały bardzo długo. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim ze strony reżysera, produkcji oraz innych osób zaangażowanych w ten projekt. Współpracowaliśmy z Polskim Związkiem Niewidomych. Uczyłam się obsługiwać laskę, co nie jest takie proste i oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Treningi odbywały się przy zamkniętych oczach. Nosiłam opaskę, żeby oswoić się z otaczającą mnie ciemnością. Dopiero dwa tygodnie przed startem zdjęć uświadomiłam sobie, że będę grać z otwartymi oczami. Dlatego musiałam zacząć ćwiczyć taki charakterystyczny – nieobecny wzrok. Co więcej, spotykałam się z osobami niewidzącymi i niedowidzącymi. Odwiedzałam ich w mieszkaniach. Piliśmy razem kawę czy herbatę, robiliśmy razem zakupy, dużo rozmawialiśmy. Wspominam to jako coś niezwykle miłego i otwierającego. Osoby, które poznałam, mają w sobie mnóstwo empatii, dały mi dużo pozytywnej energii.

fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe
fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe

Bałaś się, że gra z otwartymi oczami może wyjść karykaturalnie?

Oczywiście. Bardzo się tego bałam. Szczególnie, że w filmie jest dużo zbliżeń na twarz. Trenując w domu – przed lustrem, wydawało mi się to w miarę łatwe. Jednak na planie doszedł stres związany z pracą, partner, kamera... Było bardzo dużo bodźców i innych rozpraszaczy. Musiałam zaufać ludziom, którzy na to patrzyli. No i słuchałam uwag reżysera.

Czy Agata i wszystkie doświadczenia związane z pracą nad tym projektem sprawiły, że spojrzałaś inaczej na swoje życie? Przewartościowałaś je?

Jak najbardziej. Agata podarowała mi dużo wewnętrznego spokoju i pewnego rodzaju miłość do samej siebie. Jak zamkniesz oczy, wejdziesz w swoje ciało i zapomnisz o tym, jak inni na ciebie patrzą, możesz bardziej poczuć swoje emocje. W momentach, w których się stresuję albo odzywa się mój wewnętrzny krytyk, zaglądam w głąb siebie. To przypomina trochę medytację.

fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe
fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe

Osoby z niepełnosprawnościami nie lubią litości. Nie chcą, by postrzegano ich tylko przez pryzmat pewnych ograniczeń. Zależy im na tym, by traktowano ich poważnie. W „Światłoczułej” pokazaliście, że człowiek niewidzący to ktoś więcej niż ta niepełnosprawność. Agata jest pełnowymiarową postacią. Ma pracę, pasję, jaką jest nurkowanie, ma swój charakter i poczucie humoru, ma typowo dziewczyńskie problemy.

Bardzo pilnowaliśmy tego, żeby Agata nie była definiowana przez to, że nie widzi. To nie jest jej cecha charakteru.

Oprócz tego, że współpracowaliście z Polskim Związkiem Niewidomych na etapie przygotowań, w filmie występują osoby niewidzące. Jak zareagowały na „Światłoczułą”?

Te osoby cieszyły się, że powstaje taki film. Rozumiały naszą misję i były szczęśliwe. Z radością pokazywały nam swój świat. Zakolegowałam się z jedną z dziewczyn, z którymi kręciliśmy kilka scen. Przygotowywałyśmy się razem w make-up busie. Mając świadomość tego, że to dla niej zupełnie nowa sytuacja, że ktoś obcy dotyka jej twarzy i pewnie nie do końca wie, co się dzieje, ciągle do niej mówiłam. W pewnym momencie powiedziała mi, że „nawet brzmię jak niewidoma” (śmiech – przyp. red.). Nie wiedziałam do końca, co to oznacza, ale potraktowałam to jako komplement.

Na ekranie najczęściej towarzyszą ci Ignacy Liss i Bartłomiej Deklewa. Stworzyliście niesamowite trio, bardzo autentyczne. Oglądając was razem na ekranie, miałam poczucie, że podczas castingu naprawdę szukano aktorów, a nie celebrytów czy influencerów, którzy mogą przyczynić się do wzrostu popularności produkcji. W dzisiejszych czasach chyba różnie z tym bywa. Jak ty na to patrzysz?

To, co mówisz, jest dla mnie bardzo ważne. Casting do „Światłoczułej” różnił się od pozostałych, w jakich brałam udział, o których słyszałam. Był dokładnie taki, jaki powinien być. Mogliśmy być na nim ludźmi. Polegał na sprawdzeniu, czy pasujemy do siebie pod względem energetycznym. Nie skupiano się na liczbie obserwujących w mediach społecznościowych. Zamiast tego, mieliśmy poczucie, że robimy coś dobrego, że mamy misję. Zaprzyjaźniliśmy się ze sobą. Do tego nieźle się ze sobą bawiliśmy.

fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe
fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe

Czujesz dumę z siebie jako aktorki?

Nie wiem, czy jestem dumna z siebie jako aktorki, ale jestem dumna z tej postaci. Przyznanie przed samą sobą, że zrobiłam coś dobrze, jest dla mnie trudne. Ale staram się sobie pogratulować, bo dałam z siebie wszystko.

Aktorki i aktorzy, którzy są pytani o wymarzone role, często mówią o czarnych charakterach albo o konkretnych postaciach, np. kimś znanym, kto zapisał się w historii. Raczej nie słyszy się o tym, że ktoś chciałby zagrać osobę z niepełnosprawnością. A jednak wydaje się to interesującym i wartościowym wyzwaniem aktorskim.

To prawda. Nie spodziewałam się, że zagram osobę niewidzącą. Na pierwszych spotkaniach, podczas których dyskutowaliśmy o tej kreacji, byłam przerażona, bardzo się stresowałam. Myślałam, że dostanę okulary przeciwsłoneczne, a okazało się, że nie – miałam grać z otwartymi oczami. Abstrakcja. To nie jest rola, o której się marzy. Ale post factum jestem za nią totalnie wdzięczna, bo wiele mnie nauczyła. Przede wszystkim dodała mi pokory. Wprowadziła pewnego rodzaju magię do mojego życia. Dodatkowo otrzymałam prezent w postaci kilku cech charakteru mojej bohaterki.

Masz poczucie, że rola w „Światłoczułej” jest wartościowym punktem w twoim CV aktorskim i że może otworzyć ci kolejne drzwi?

Nie wiem, ale mam nadzieję, że tak. Różnie z tym bywa, dlatego wolę się nie nastawiać i niczego nie oczekiwać. Na pewno jest to bardzo ważna dla mnie rola, cieszę się, że ją dostałam.

fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe
fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe fot. Karolina Grabowska / materiały prasowe

Podczas naszej rozmowy wspomniałaś kilka razy o misji. Z jakim przesłaniem, z jaką myślą chciałabyś zostawić widzów i widzki?

Wbrew pozorom niepełnosprawność to wątek poboczny „Światłoczułej”. Poruszamy tu bardzo ważną kwestię młodej miłości, która wiele nas uczy, która jest po coś i która niekoniecznie jest największym czy jedynym uczuciem w życiu naszych postaci. Każda miłość jest po coś. Dzięki tej, na której skupiamy się w filmie, możemy poznać, a następnie zaakceptować siebie. Próbujemy pokochać siebie bardziej niż świat dookoła.

W filmie padają słowa, że „łatwa miłość do żadna miłość”. Zgadzasz się z tym?

Wydaje mi się, że każda miłość jest inna i każdy potrzebuje innej miłości. Praca nad miłością może być trudna, może wymagać kompromisów. Ale sama miłość chyba powinna być łatwa.

Za muzykę do „Światłoczułej” odpowiadała m.in. Kaśka Sochacka. Czy jej twórczość rezonuje z tobą w jakiś sposób?

„Światłoczułej” towarzyszyło kilka magicznych momentów. Zaproszenie Kaśki Sochackiej do współpracy był jednym z nich. To jedna z moich ulubionych artystek. Rok temu, gdy byłam świeżo po rozstaniu, słuchałam jej piosenek w zapętleniu. Wyłam razem z nią. Pod prysznicem, zmywając, non-stop. Dlatego jak dowiedziałam się, że zrobi muzykę do naszego filmu, prawie spadłam z krzesła.

Potem jeszcze zagrałaś w teledysku do jej piosenki, promującej film. Domyślam się, że był to kolejny wyjątkowy moment?

To było bardzo wzruszające. Cieszyłam się, że możemy jeszcze raz wejść do świata „Światłoczułej” i ponownie spotkać się z tą samą ekipą. Nie ukrywam, że spotkanie z Kasią też było dla mnie dużym wydarzeniem.

O jakich wyzwaniach aktorskich teraz myślisz?

Na pewno chciałabym spróbować swoich sił w teatrze. Przez to, że jestem aktorką bez szkoły teatralnej, bałam się, że nie dostanę takiej szansy, że to coś poza moim zasięgiem. Jednak odkrywam w sobie pewnego rodzaju odwagę. Czuję, że dałabym radę.

Umówiłyśmy się na spotkanie w teatrze. Potraktuj to jako dobry znak.

Reklama

Tak, oby! Śmieję się, ale rzeczywiście teatr chodzi mi pod głowie. Jeśli chodzi o konkretne role, po Agacie i „Światłoczułej” czekam na coś naprawdę trudnego. Zobaczymy, czy się nie potknę. Ale lubię wychodzić poza schematy. Udało się to przy tym projekcie, a wcześniej także przy okazji „Kosa”. Nie chcę grać ładnej, sympatycznej, uśmiechniętej dziewczyny. Pragnę czegoś brzydkiego.

Reklama
Reklama
Reklama