Bądźmy kulturalni: „Kalifat”, serial, który musisz zobaczyć przed drugą turą wyborów prezydenckich
Straszy wizją przyszłości, wzrusza opowieścią o kobietach bez prawa głosu. „Kalifatu” nie ogląda się wyłącznie jako serialu o ISIS. To niestety serial o współczesnym świecie. O Polsce też.
Zamach na wolność
W Szwecji, gdzie powstał, „Kalifat” bił rekordy oglądalności. Od kilku miesięcy serial jest dostępny na Netfliksie. W skrócie, bez spoilerów: akcja rozgrywa się równolegle w Syrii i w Szwecji. W tej pierwszej młoda matka i żona bojownika ISIS szuka pomocy w ucieczce z kraju. Nie, nie może po prostu się spakować i wsiąść do samolotu. Tam, gdzie żyje, kobiety nie mogą mieć własnego telefonu komórkowego i spacerować po zmroku bez mężczyzny. Pervin udaje się skontaktować ze szwedzką policjantką. Dostarcza jej informacje o planowanym przez grupę, do której należy jej mąż, zamachu terrorystycznym, w zamian za pomoc w ucieczce. W tym samym czasie w jednym ze szwedzkich liceów pojawia się nowy nauczyciel, który werbuje nastoletnie dziewczyny do ISIS. No dobra, mały spoiler: werbuje skutecznie. Nie napiszę, że ogląda się to świetnie, bo każdy wyposażony choć w minimalną wrażliwość społeczną musi przygotować na kilka godzin poważnego dyskomfortu. „Kalifat” to mocny serial, nikt nie obiecywał, że będzie miło. Ale to też serial potrzebny i pouczający.
Bądźmy kulturalni: Jeśli nie wiesz, czym jest instytucjonalny rasizm, zobacz ten serial >>>
Nie każdy muzułmanin to terrorysta
Chociażby dlatego, że mądrze opowiada o religijnych ekstremizmie. W „Kalifacie” nie ma miejsca na wątpliwości. Kilka razy, wprost, bez żadnego brnięcia w niuanse i wykręty padają słowa, że ISIS to nie islam, że działanie terrorystów nie ma nic wspólnego z religią i że radykalne fragmenty Koranu nie przystają do dzisiejszej rzeczywistości, nie mogą być wykładnią współczesnego prawa i obyczaju, przede wszystkim: nie mogą być usprawiedliwieniem dla mordowania ludzi. To ewidentnie wątek z dedykacją dla islamofobów, którzy w każdym muzułmaninie widzą potencjalnego terrorystę. Jest w Polsce co najmniej kilku wysoko postawionych polityków, którzy myślą podobnie. Bronią swoich, a we wszystkim, co nie mieści się w ich ograniczonym widzeniu świata, węszą zagrożenie. Jeden z nich przeszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich i prowadzi w sondażach. Tak to tu zostawię do przemyślenia.
Kto nie chce uchodźców?
„Kalifat” co prawda nie jest serialem o uchodźcach, na pewno nie wprost, ale na pewno dostarcza sporo materiału do refleksji w tym temacie, zwłaszcza tym, którzy są przeciwni przyjmowaniu osób uciekających z miejsc, w których toczy się wojna (jak Syria) i najchętniej zamknęliby granice. Mieszkasz w kraju, którym rządzą właśnie tacy ludzie. Ich nie ruszy historia Pervin, młodej kobiety, której nic nie wolno, ofiary przemocy i gwałtu, która każdego dnia boi się o swoje życie, tylko dlatego, że postawiła się mężczyźnie. Ciebie powinna. Ekstremiści, którzy otaczają Pervin i decydują o jej życiu, za każde przewinienie przewidują tylko jedną karę. Śmierć. Jej mąż? To też siła „Kalifatu”, że obok postaci jednoznacznie złych pojawiają się i takie, których działania trudno tak zdecydowanie ocenić. Jak właśnie Husam, mąż Pervin, który działa w grupie terrorystycznej, ale nie chce umierać za Allaha, jest skonfliktowany, nie umie wybrać pomiędzy miłością do żony a zasadami narzuconymi przez „braci” z bojówki.
Bądźmy kulturalni: czy można nauczyć się feminizmu z seriali? >>>
Nastolatki idą do ISIS, Polska głosuje na Bosaka
Inspiracją dla „Kalifatu” była prawdziwa historia trzech londyńskich nastolatek zwerbowanych do ISIS pięć lat temu. W serialu też są trzy: 15-letnia Sulle, jej przyjaciółka i rówieśniczka Karima oraz młodsza siostra Sulle, 13-letnia Lisha. Wszystkie trzy sprytnie namierza i stopniowo przeciąga na stronę ekstremistów młody nauczyciel. Myślisz, że na radykalne ideologie podatne są tylko dzieciaki z patologii? Karima mieści się w tym stereotypie, samotnie wychowuje ją ojciec, agresywny pijak. Ale już Sulle i Lisha to dziewczyny z dobrego domu, rodzice się nimi interesują, kochają i przytulają. Zero dysfunkcji, a mimo to radykalna ideologia im też wydaje się atrakcyjna. Jest taka scena, w której Sulle i Karima oglądają na YouTubie filmy kręcone przez żołnierzy ISIS i rozmawiają o tym, że chciałaby wyjechać do Syrii i poślubić takiego przystojniaka z karabinem. Co tam, że morderca, ważne, że ładniutki? Nie drwię, wręcz przeciwnie. Oglądając tę scenę, myślałam o przerażająco wysokim wyniku Krzysztofa Bosaka w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Przerażającym, bo to gość, który otwarcie szerzy nienawiść, najchętniej zamknąłby granice dla imigrantów, zwłaszcza tych o odmiennym kolorze skóry, który chce, by religia była kodeksem prawa, a kobietom zorganizowałby scenariusz z „Opowieści podręcznej”. Na Bosaka zagłosowało 20 proc. wszystkich młodych ludzi (przed trzydziestką) biorących udział w wyborach. W tym sporo kobiet. Bo ma dobry garnitur i nieźle wychodzi na zdjęciach?
A ty, w jakim serialu chcesz żyć?
„Kalifat” pokazuje świat, w którym notorycznie łamane są prawa człowieka. Nawet jeśli, w przeciwieństwie do Pervin, masz prawo do własnego iPhone’a, nie znaczy, że ten świat jest daleko, jest kompletną abstrakcją. Już w Polsce są grupy, których prawa są ograniczane, które żyją w permanentnym poczuciu zagrożenia, które system mam gdzieś (jak osoby LGBT i ofiary przemocy domowej). Szczęśliwie wciąż możemy wybrać, w jakim serialu chcemy żyć. Obejrzyj „Kalifat”, zagłosuj mądrze.