Ania Leon o podejmowaniu ryzyka, strachu i tym, co daje jej poczucie bezpieczeństwa: „Zbyt często żałuję, że się na coś nie odważyłam” [wywiad]
Czego boi się Ania Leon? A co daje jej poczucie bezpieczeństwa? O czym marzy? Artystka opowiedziała o albumie „Czas się bać!” i emocjach, jakie jej towarzyszą.
Ambasadorka dark popu w Polsce. Fanka horrorów, a także czerni, która kojarzy jej się przede wszystkim z elegancją. Przy okazji premiery albumu „Czas się bać!” Ania Leon otworzyła się na tematy związane ze strachem i podejmowaniem ryzyka. Jednak nie jest tak mrocznie, jak mogłoby się wydawać. Rozmawiamy również o tym, co piękne, np. o marzeniach. Miejmy nadzieję, że się spełnią.
Asia Twaróg: Czego się boisz?
Ania Leon: Najbardziej boję się dorastania.
Dlaczego?
Jestem strasznie zżyta z moją rodziną. Przemijanie i starzenie się, których oznaki zauważam u swoich rodziców oraz babci, przypominają mi, że mogę ich stracić. To najgorsze uczucie. Chyba lepiej o tym po prostu nie myśleć.
Jak opisałabyś swoją relację ze strachem?
Generalnie, nie lubię się bać. Nie jestem hardcorową osobą, nawet nie jestem spontaniczna. Gdyby ktoś zaproponował mi skok na bungee, powiedziałabym, że nie ma takiej opcji. Lubię mieć wszystko przygotowane i czuć się bezpiecznie, raczej nie wychodzić ze swojej strefy komfortu. Spokój wewnętrzny jest dla mnie bardzo ważny. Z drugiej strony, lubię oglądać horrory i thrillery. Potwory, duchy, fantastyczne stworzenia... Biorę to.
Czyli akceptujesz taki kontrolowany strach?
Tak, gdy mam świadomość, że coś mnie nie dotyczy albo jest fikcją, bawię się dobrze.
A co daje ci poczucie spokoju i bezpieczeństwa, o których wspomniałaś?
Na pewno poukładany plan dnia, brak niespodzianek. Moja rodzina. No i mój pies. Tak, on daje mi najwięcej.
Nie pytam o strach bez powodu. Twój drugi album nosi tytuł „Czas się bać!”, powstał on we współpracy z Koperą. Co chcieliście przekazać za jego pośrednictwem?
To miało być takie mocne wejście – Arka debiut, a mój powrót na rynek muzyczny. Chcieliśmy za jego pomocą zaintrygować, zachęcić do przemyśleń. „Czas się bać!” jest tytułem albumu, ale i jednej z piosenek, w której można usłyszeć też Mery Spolsky. Ten utwór zachęca do działania, dodaje odwagi, udowadnia, że ryzyko jest w porządku.
I mówi to osoba, która nie lubi ryzyka...
Tak, dokładnie (śmiech – przyp. red.). Ta płyta jest mocno autobiograficzna, dzielę się za jej pośrednictwem swoimi spostrzeżeniami, problemami, doświadczeniami. I tak samo jak w piosence „Czas się bać!”, w prawdziwym życiu zastanawiam się, często, czy lepiej wyjść ze swojej strefy komfortu czy jednak pozostać tam, gdzie mam spokój. Zbyt często żałuję, że się na coś nie odważyłam. Po fakcie często okazuje się, strach nie jest taki straszny, jak się wydawało. Stąd hasło „czas się bać”. To dla mnie most do dalszego rozwoju.
Tytuł „Czas się bać!” bardzo pasuje do czasów, w których żyjemy. Nie możemy czuć się do końca bezpieczni – czy to w związku z sytuacją polityczną czy klimatyczną. Zastanawiam się, czy to skojarzenie jest jakkolwiek zgodne z waszą wizją?
Dotykaliśmy przede wszystkim tematów związanych z relacjami i osobistymi doświadczeniami. Samotność, uzależnienie od social mediów, inne nałogi... To właśnie to przeraża nas najbardziej w dzisiejszych czasach. Jeśli natomiast chodzi o zagrożenia, o których wspomniałaś, ja się tych spraw nie dotykam. Nie czuję się na tyle kompetentna, nie czuję się z tym komfortowo. Jeszcze. Niemniej jednak bardzo doceniam artystów, którzy poruszają je w swoich utworach.
Dlaczego klasyczne single zamieniliście akty?
Chcieliśmy dać ludziom coś, na przesłuchanie czego naprawdę znajdą czas. Taką idealną dawkę muzyki. „Singlowanie” jest teraz bardzo modne. Razem z Arkiem baliśmy się, że nasi słuchacze skupią się na ewentualnych singlach, a pozostałe utwory pozostaną niezauważone, w ogóle nieprzesłuchane. Zamknięcie dziewięciu utworów w trzech aktach dało im szansę na przetrwanie.
To wasza odpowiedź na przebodźcowanie, z którym zmaga się wiele osób?
Tak, można tak powiedzieć. Jest tak dużo muzyki, i to przeróżnej, że sama nie jestem w stanie tego przetrawić. I nie mówię nawet o odkrywaniu nowości, tylko słuchaniu propozycji swoich ulubionych artystów. Chciałabym, ale nie mam na to czasu.
Uważasz, że rynek muzyczny jest przepełniony?
Tak, absolutnie. I martwi mnie to, że jest on przepełniony muzyką, która jest mało zróżnicowana. Domyślam się, że może to wynikać z tego, że – przynajmniej w Polsce – najbardziej lubimy to, co znamy. Jeśli ktoś jest inny, pielęgnuje swoją oryginalność, jest często odbierany jako ktoś dziwny, a co za tym idzie: nieakceptowany.
Przez wiele osób jesteś uznawana za ambasadorkę dark popu. Czujesz, że przecierasz nowe szklaki muzyczne w Polsce?
Zawsze jest mi bardzo miło, jak ktoś mnie tak opisuje. Kocham ciemne brzmienia, pop, a moja muzyka jest absolutnie tworzona w takim klimacie, więc myślę, że to idealnie mnie określa. Ten dark pop. „Ambasadorka” jest już mocnym wyróżnieniem i to pozostawię bez mojego potwierdzenia (śmiech – przyp. redakcji).
Dla kogo jest dark pop?
Dla ludzi, którzy lubią nostalgiczne, romantyczne, ale zarazem ciemne, mocne brzmienia. Ja dodam do tej definicji coś od siebie i powiem, że bas pełni kluczową rolę w moim dark popie. Taki, który wchodzi między żebra i zostaje z tobą na dłużej.
Drugi album wiele weryfikuje, jest pewnego rodzaju testem, a zarazem wyzwaniem dla artysty. Czy pracując nad „Czas się bać!”, rzeczywiście musiałaś udowodnić coś innym albo sobie?
Przy okazji debiutu kompletnie nie czułam presji. Tworzyłam coś dla siebie i nie miałam w zasadzie żadnych oczekiwań. Dopiero poznawałam tę branżę. Pracując nad „Czas się bać!”, było zupełnie inaczej. Miałam już narzędzia, wsparcie wytwórni i managementu. Pojawili się również fani, których nie chciałam zawieść. Nie ukrywam, że było to dla mnie trudne, bardzo trudne. Odbiło się to na mojej psychice. Nie spodziewałam się, że pasja może tak namącić w twojej głowie.
Jakie emocje towarzyszyły ci przed premierą „Czas się bać!” i związanej z nią szumem?
Strach.
Czyli wracamy do tematu strachu.
Tak, ale po premierze poczułam ulgę. Mam nadzieję, że przezwyciężyłam ten strach. Teraz jest OK.
Czujesz się doceniona przez branżę?
Tak, absolutnie. Codziennie dostaję bardzo miłe wiadomości od ludzi, którzy naprawdę posłuchali tej płyty i zauważyli, że włożyliśmy w nią całe swoje serca.
Wydałaś drugi album i co dalej?
W przyszłym roku chciałabym wydać kolejne single. Mam również nadzieję na trasę koncertową. Mam wiele marzeń, w które bardzo wierzę. Ale chyba nie powinno się o nich mówić, bo wtedy mogą się przez to nie spełnić (śmiech – przyp. redakcji).
Chciałam cię zapytać o marzenia, ale skoro przez to miałyby się nie spełnić... Nie chcę brać na siebie tej odpowiedzialności (śmiech.).
W sumie nie jestem przesądna! To ile mamy czasu, na te marzenia? (śmiech – przyp. redakcji). Jak każdy artysta, marzę o tym, żeby moja muzyka była doceniana, miała miliony fanów i żebym mogła grać swoje wielkie trasy koncertowe. A i marzę o niekończącej się ilości pomysłów na melodie, teksty i – to tak oczywiście do końca życia by się przydało. A tak na poważnie, to mam jedną wymarzoną scenę w Polsce. Chciałabym wyprzedać kiedyś Torwar.
Tego ci życzę!
Dziękuję ci bardzo.