Reklama

Arek Zagata / GLAMOUR: Wydałeś trzecią płytę. Jak się masz?
Arek Kłusowski: Dobrze! Mam nowych słuchaczy i pokazałem się z innej strony. Nie chciałem być zaszufladkowany na podstawie poprzedniego materiału, ale pokazać, że mogę zaskoczyć, i nie opieram się na tym, co już było.

Reklama

Kiedy poczułeś, że ludzie chcą Cię zaszufladkować?
W talent show. Postrzegano mnie tam jako osobę, która potrafi zaśpiewać cudzą piosenkę, ale nie potrafi tworzyć własnych. Mimo sceptycznego podejścia mediów udało mi się udowodnić, że mam coś do przekazania. „Rocznik 92” to do dziś jeden z moich najważniejszych utworów. Choć stacje radiowe go nie odtwarzały, stał się wiralem.

Chcę, by każdy zrozumiał, że popełnianie błędów jest naturalne i nawet po trudnych czasach nadchodzi nowe. Każdy koniec to też początek.

Kiedy zacząłeś pisać piosenki?
Piosenki tworzę od dziecka. Kiedy jeszcze nie umiałem grać, lubiłem zapisywać melodyjki na dyktafonie babci. Ta fascynacja przetrwała, choć nie jestem biegłym instrumentalistą. Brzdękam trochę na gitarze, ale to zostawiam na stand-up. Do dziś wszystkie moje piosenki powstały a cappella – bez użycia żadnego instrumentu. Najpierw piszę całą płytę tylko na dyktafonie, a później tworzę pełne utwory z producentem. Na ostatnim albumie użyłem mowy potocznej, zrezygnowałem z patetycznych dźwięków. Chciałem osiągnąć naturalność, aby treść piosenek była przystępna, a zarazem głęboka. Celem jest trafienie z przekazem przez proste, ale prawdziwe emocje.

A jak to jest z miłością? Jaka dla Ciebie jest?
Różna – trudna, niedokończona, bolesna, pierwsza. To ogromne spektrum.

Wszystkie takie smutne…
Może, ale myślę, że w miłości jest obecna nadzieja. W piosence „Najsmutniejszy człowiek świata” przewrotnie śpiewam, że „idzie mi lepiej, mam się coraz lepiej. Nieważne, co przedtem, chcę pobyć sam”. To też jest miłość – poszukiwanie akceptacji dla samego siebie.

To jest o Tobie?
Trochę tak, ale to nie oznacza, że odkryłem wszystkie tajemnice życia. Na pewno potrafię spojrzeć na swoje sukcesy i porażki z większą mądrością, co sprawia, że jakoś lżej mi się żyje. Choć oczywiście nigdy nie będzie idealnie, bo jednak nadal jesteśmy trochę wariatami spod Planu B, którzy wymykają się schematom.

Nie zgodzę się z opinią części artystów, że są apolityczni. (...) [W]szystkich nas dotyka polityka.

Co lubisz czytać? Jakie masz literackie inspiracje?
Kiedyś lubiłem twórczość Haliny Poświatowskiej, byłem zachwycony Białoszewskim. Fascynowałem się Kabaretem Starszych Panów – mimo wielu archaizmów ich dowcip jest wciąż niesamowity – i kabaretem Olgi Lipińskiej. Przez parę lat śpiewałem w wojsku, gdzie wychowywaliśmy się na takiej solidnej poezji śpiewanej. Tom Waits, Cohen – to rzeczy, o których młode pokolenie raczej nie słyszało.

Jaki jest Twój głos na „Zaległościach w miłości”?
Bardzo ludzki i bliski. Oszczędny, bez efektów specjalnych i bajerów. Dla mnie kluczowy jest przekaz. Chcę, by każdy zrozumiał, że popełnianie błędów jest naturalne i nawet po trudnych czasach nadchodzi nowe. Każdy koniec to też początek. Moje teksty są o przetrwaniu, zmianach i wewnętrznej sile, którą niosą. Jestem przekonany, że sukcesy i porażki idą w parze. Na pewno te drugie przyniosły mi więcej nauki i doświadczenia niż sukcesy.

Jestem przekonany, że sukcesy i porażki idą w parze. Na pewno te drugie przyniosły mi więcej nauki i doświadczenia.

Mam wrażenie, że na tej płycie opowiadasz o punkcie zwrotnym w swoim życiu. To prawda?
W pewnym sensie tak, choć nie traktuję tej płyty jako rozliczenia z przeszłością. To raczej wyciąganie wniosków niż stawianie znaku równości. Nie chcę ciągle wracać do przeszłości i męczyć się myślami, które mogą mnie ograniczać. Wolę się skupić na teraźniejszości i budować od nowa. To jest jak przeprowadzka do nowego życia, gdzie mogę iść w nowym kierunku i skupić się na tworzeniu.

Teksty masz ciężkie, a brzmienie lekkie. Celowo?
Tak. Chcę, by moja muzyka wywoływała różnorodne emocje, nie tylko smutne i intymne, ale i żeby można było do niej potańczyć i potupać nóżką. Ale też nabrałem luzu i dystansu. Kiedyś, gdy słyszałem: „Nie lubię twojej muzyki”, przejmowałem się tym parę tygodni. Dziś nie odbieram tego osobiście. Jednocześnie staram się wykorzystywać swoją pozycję, by przyczynić się do zmian. W social mediach poruszam tematy walki z dyskryminacją, ksenofobią, homofobią i wspierania pozytywnych inicjatyw wśród młodych. Chcę także zwracać uwagę na problemy w naszym kraju i patologie, które serwuje nam rząd. Biorę udział w marszach i wydarzeniach społecznych. I nie zgodzę się z opinią części artystów, że są oni apolityczni i nie chcą zabierać głosu. Przez ostatnie lata doświadczyliśmy rzeczy tak ingerujących w naszą wolność i prawa, że praktycznie wszystkich nas dotyka polityka.

Fot. Mateusz Tyszkiewicz

Ludzie się z czymś oswajają, aż w końcu staje się to normalne. Wystarczy czekać cierpliwie na swoją porę.

Konsekwentnie wypracowałeś własny głos i pomysł na siebie. Czujesz, że to Twój czas?
Kiedy na początku nagrywałem autorski materiał, nikt nie chciał go wydać, mówili: „Ten głos nie przejdzie”. Panowała moda na zachrypnięte głosy i każdy, kto śpiewał inaczej, był wyśmiewany. Dziś głos jest uznawany za mój atut. Ludzie się z czymś oswajają, aż w końcu staje się to normalne. Wystarczy czekać cierpliwie na swoją porę.

Zdjęcia Mateusz Tyszkiewicz, stylizacja Natalia Kącka

Reklama

Tekst ukazał się w październikowym wydaniu magazynu GLAMOUR.

Reklama
Reklama
Reklama