Emilia Clarke zapłaciła za rolę w „Grze o Tron” bardzo wysoką cenę
Nie każdy aktor gotowy jest na takie poświęcenia, no chyba, że stoi za tym coś jeszcze...
Rola Daenerys Targaryen przyniosła Emilii Clarke szaloną popularność i mimo że przed nami ostatni sezon kultowej sagi Gra o Tron, wszystko wskazuje na to, że aktorka zapamięta udział w tej produkcji dłużej, niż by chciała i to nie tylko w samych superlatywach.
Chodzi przede wszystkim o włosy. Jeśli chodzi o wizerunek odgrywanej przez nią bohaterki, zapisał się on w pamięci widzów nie tylko za sprawą fantastycznej urody Brytyjki, ale także jej godnej pozazdroszczenia fryzury, czyli bujnego, sięgającego pasa platynowego blondu. Ten przypadł samej Clarke to gustu w takim stopniu, że po zakończeniu zdjęć postanowiła związać się z nim także prywatnie. Niestety, jak łatwo się domyślić, przypłaciła to kondycją włosów – filmowa stylizacja zniszczyła je do tego stopnia, że nie pozostało nic innego, niż wybrać drastyczne cięcie.
Tak, są bardzo krótkie, najkrótsze, jakie kiedykolwiek miałam. Były w tak koszmarnym stanie, że nie było wyjścia. Jestem świeżo po cięciu, ale znowu zapuszczam, bo marzą mi się z powrotem miękkie i zdrowe dłuższe włosy. – aktorka przyznała w jednym z wywiadów.
Co ciekawe, aktorka zbliżyła się pod względem wizerunku dopiero na finiszu produkcji. Przez bite 8 lat posługiwała się peruką, ale tuż przed rozpoczęciem zdjęć do 8. i zarazem ostatniego sezonu Gry o tron poddała się odbarwianiu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - na własną zmianę (wymuszone skrócenie) patrzy optymistycznie i z przymrużeniem oka: choć przyznaje, że najlepiej czuje się w dłuższych włosach, zawsze korciło ją, by trochę poeksperymentować i sprawdzić się w krótkiej wersji. Podoba Wam się Emilia Clarke w wersji a'la Mother of Dragons?
Ile zarabiają aktorzy „Gry o tron”?
1 z 1
Emilia Clarke po ścięciu zniszczonych odbarwianiem włosów.