Porządek w szafie – porządek w życiu? O tym, co mówią o nas ubrania, rozmawiamy ze stylistką
„Nowy rok, nowa ja” to tylko pusty slogan? Sylwia Antoszkiewicz, coach stylu i – jak czasem się określa – psychostylistka, przekonuje, że nie. I zachęca do zrobienia porządku w szafie. By to, co w niej zostało, było spójne z nami. I pomogło nam osiągnąć cele, które sobie założyłyśmy. To działa!
Dlaczego wraz z początkiem nowego roku warto zrobić porządek w szafie? Jak się do tego zabrać i co to zmienia, tłumaczy coach stylu Sylwia Antoszkiewicz
Jeśli porządków w szafie nie zrobiłyście na początku pandemii, zróbcie je teraz. Tylko bez sentymentów! Pozbądźcie się rzeczy, które zalegają na dnie szafy, bo już do was nie pasują (jesteśmy przekonane, że znajdą się na nie amatorki czy amatorzy), a także takie, które nie pasują do wizerunku, jaki chcecie wykreować w nowym roku. Bo styl potrafi być skutecznym narzędziem do osiągnięcia celów, które sobie założyłaś. Jak cię widzą, tak cię piszą? Wiadomo! Okazuje się jednak, że to, co nosimy, wpływa także na to, co myślimy same o sobie. Dobrze o tym wie coach stylu Sylwia Antoszkiewicz, która „porządkami w szafach” zajmuje się profesjonalnie. Przeczytajcie, co potrafi z nich wyczytać.
Magdalena Zawadzka, Glamour.pl: Czy wraz z początkiem roku warto zrobić porządek w szafie?
Sylwia Antoszkiewicz: Początek roku to zawsze dobry moment na porządki, ale mówię to z perspektywy osoby, która kocha sprzątać! Między innymi dlatego, że lubię początki – nie tylko roku, ale i pracy czy związku. Zaczynam wtedy z czystą kartą i mogę zdecydować, jak chciałabym, żeby wszystko się potoczyło. Zastanawiam się, co jest mi potrzebne, żeby iść w kierunku, który obrałam, a jeśli czegoś mi brakuje to, czego i skąd to wziąć. A także, co zrobić, by droga do celu była fascynującą przygodą. To się sprawdza również w kontekście szafy. Lekko wyświechtany slogan „nowy rok, nowa ja” coś w sobie ma. Pod warunkiem, że najpierw coś sobie wymarzysz, a następnie będziesz robić wszystko, by się to udało. Krok po kroku realizować nawet najbardziej śmiałe pomysły.
Ty zajmujesz się takimi „porządkami” profesjonalnie, skąd ten pomysł? I czy to prawda, że ubrania mówią o nas? Co potrafisz wyczytać z szafy?
Chyba mam to we krwi! Czasem żartuję, że znacznie bardziej przydatna byłaby umiejętność zapamiętywania dat, nazwisk czy fajnych cytatów, ale ja ma fotograficzną pamięć do szaf moich klientek. I nie narzekam. Z doświadczenia wiem, jak bardzo własna garderoba potrafi frustrować kobiety, choć z pozoru to błahostka. W każdej szafie jest podwójne dno – to, co w niej trzymamy, jest zapisem naszych emocji, decyzji, przeżyć – tego, co o sobie myślimy, jak siebie postrzegamy, jakie są nasze nawyki zakupowe, a jakie przekonania, które nas ograniczają. Dlatego porządkując szafy, porządkuję też głowy. Ten proces toczy się równolegle i to on najbardziej mnie fascynuje.
Jak wygląda taki przegląd szafy? Ośmiel nieśmiałych.
Zupełnie niewinnie i zwyczajnie! Zawsze proszę, żeby nie sprzątać zanim przyjdę – niczego nie wyrzucać, najlepiej zupełnie nic nie ruszać. Zawsze zanim wejdę do garderoby, rozmawiam z klientkami i badam ich gotowość do zmian – pytam o powody, dla których się do mnie zgłosiły. Słucham i czytam między wierszami. Zawsze działam powoli i rozważnie – dostosowuję swoją energię do energii klienta – to bardzo ważne w tej pracy – moje klientki muszą się czuć przy mnie bezpiecznie, żeby móc wpuścić mnie do swojej, bądź co bądź, intymnej strefy.
Czy wygląd naprawdę mówi dużo o człowieku?
Wygląd jest naszą wizytówką. Jest jak film dokumentalny o nas – codziennie dochodzą nowe kadry i codziennie decydujemy, o kim to ma być film. Trzeba tylko uświadomić sobie, że to jest tylko nasza decyzja. Na warsztatach, które prowadzę dla dużych korporacji, powtarzam klientom, że rezygnowanie ze świadomego budowania swojego stylu jest jak wyrzucanie do kosza narzędzi i próba zbudowania domu bez nich. Można, ale po co się tak męczyć? Chyba wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że pierwsze wrażenie jest ważne. Oczywiście może nam nie zależeć, żeby dobrze wypaść – taka postawa też jest ok, ale dlaczego, chcąc wywrzeć konkretne wrażenie, nie sięgnąć do prostych i relatywnie tanich narzędzi, skoro mamy do nich dostęp?
Czy dres to rzeczywiście – jak mawiał Karl Lagerfeld – synonim upadku? Utraty kontroli nad życiem?
Teraz to integralna część czasów, w których żyjemy – większość czasu spędzamy w domu, więc kupujemy więcej miękkich, miłych, ale i jakościowych ubrań. Ale dres dresowi nierówny. Jeśli nazywamy tak zniszczony, bezkształtny i sprany łach, w którym chodzimy non stop – nie tylko pracując, ale i spędzając czas z partnerem, dziećmi czy przyjaciółmi, pogarsza nam się samopoczucie i zaczynamy źle myśleć na swój temat. Najpierw jest fajnie, bo wygodnie, potem nudno, a na końcu i ta wygoda przestaje być wygodna. I albo czujemy się coraz gorzej i akceptujemy taki stan rzeczy, albo tego nie akceptujemy i zmieniamy podejście.
Czego warto pozbyć się z szafy, by mieć lepsze życie?
Po pierwsze, powinniśmy pozbyć się z szafy rzeczy za małych. Jeśli nasza sylwetka się zmieniła, zaakceptujmy to. Po co trzymać ubrania, które są jak wyrzut sumienia? Przechowywanie ich przez rok, dwa, czy trzy lata spowoduje, że będą nieatrakcyjne nawet dla osób, które mogłyby je od nas odkupić na Vinted. Strata może być więc podwójna.
Po drugie, pozbądźmy się rzeczy, które trzymamy tylko z sentymentu. Jeśli takie mamy, schowajmy je głęboko, ale w sercu – nie trzymajmy ich w szafie, bo ona powinna odzwierciedlać to, kim jesteśmy dziś lub to, kim chcemy się stać. Marie Kondo radzi, aby takim rzeczom zrobić zdjęcia i dopiero następnie się ich pozbyć. Może to być pomocne.
Po trzecie, pozbywamy się rzeczy, które od kogoś dostałyśmy, ale w nich nie chodzimy, bo nie są „nasze”. Mamy, teściowe czy partnerzy lubią nam czasem sprezentować ubranie, ale to jak z perfumami – niełatwo! Sprzedać, oddać, zapomnieć – oto rozwiązanie.
Po czwarte, wyrzućmy z szafy rzeczy zniszczone – sprane, zafarbowane, zaplamione, zmechacone. Jesteśmy warte tego, żeby w szafie mieć rzeczy w dobrym stanie, prawda? W tym przypadku mniej, znaczy więcej.
Po piąte, warto się pozbyć rzeczy, które wywołują w nas negatywne uczucia – nie lubimy ich, nawet jeśli nie do końca wiemy, dlaczego. Słowa: „może kiedyś się przyda” jeszcze nigdy nie okazały się prawdą.
Po szóste, nie warto przechowywać rzeczy z myślą, że znów będą modne. Owszem, moda często wraca, ale w tak bardzo zmienionej formie, że jeśli nie jesteśmy wielbicielkami prawdziwego vintage, możemy być pewne, ze to co mamy w szafie, po prostu jest passé. Sprane dżinsy z obniżony stanem w stylu Christiny Aquilery z lat 90.? Nie sądzę.
Po siódme, wylatują rzeczy, które nie służą naszej sylwetce: optycznie skracają, poszerzają, pogrubiają, są sztuczne, a noszenie ich jest niekomfortowe.
Co zatem w szafie warto mieć? Czy jest jakiś zestaw ubrań, który każdej kobiecie się przydaje?
Jestem zdania, że nie ma czegoś takiego jak kapsułowa garderoba dla każdego. To mit, w który często wierzą moje klientki i są przez to sfrustrowane. Naczytają się, że każda kobieta powinna mieć w szafie camelowy trencz, marynarkę, ramoneskę, beżowy golf i białą koszulę..., a to bzdura. To jest dokładnie tak jak z dietami – modna obecnie dieta Sirt prawie mnie zabiła. Dieta powinna być dopasowywana indywidualnie i tak samo jest z garderobą. Może być kapsułowa, ale czy będzie w niej kimono, dżinsy, kowbojki czy puchówka oversize, konkretne wzory czy kolory, to już zależy wyłącznie od tego, kim jesteś i jaką masz osobowość. Każda z nas jest inna i to jest wspaniałe!
Czy za pomocą stroju można dodać sobie pewności siebie, zbudować wizerunek profesjonalistki i... dostać awans?
Można! Dokładnie tym zajmuję się w pracy z moimi klientkami. W dużym skrócie – sprawdzamy, w jakim punkcie znajdujesz się w danym momencie, a gdzie chcesz być i tworzymy konkretną strategię wizerunkową specjalnie dla ciebie. Czasem to tak duży skok, że chwilę zajmuje, aż klientka przyzwyczai się do nowej wersji siebie i poczuje się dobrze. Dopiero wtedy, zaczyna iść pewniej przez życie i sięgać po to, po co sięgać chciała. To nigdy nie jest tworzenie czegoś z niczego. Ta lepsza, a nawet najlepsza wersja ciebie, już dawno w tobie jest. Pytanie, czy chcesz ją wydobyć, bo nie ma przecież żadnego obowiązku zmiany ani rozwoju. Masz prawo decydować o sobie, masz prawo chodzić w dresie tak długo jak tylko chcesz, masz prawo nie słuchać nikogo tylko siebie, jesteś wolna. Ale ta wolność wyboru właśnie dlatego jest taka świetna, że w każdej chwili możesz zmienić zdanie.
Jak odnaleźć swój własny styl?
Eksperymentując! Jeśli już dochodzisz do miejsca, w którym stwierdzasz, że chcesz go poszukać, szukaj. To świetna zabawa. Spróbuj wyobrazić sobie siebie za rok. Gdzie jesteś. Co robisz. Jak się zachowujesz i jak wyglądasz. Puść wodze fantazji, pomóż sobie choćby szperając na Pintereście. I jak już taką wizję siebie odnajdziesz, sprawdź, czy w szafie jest cokolwiek co jej odpowiada. Jeśli tak, super – od tego zacznij. Idź na zakupy „na sucho” – wchodź do sklepów, do których rok temu jeszcze byś nie weszła i bierz do przymierzalni wszystko, co wydaje ci się bliskie twojej wizji. Przymierzaj, rób sobie zdjęcia, oglądaj je w domu. Oswajaj się z tym. Czasem pomyślisz: „o nie, nie ma szans”, a czasem – „wow, w życiu bym tego nie wzięła wcześniej do ręki”. Pamiętaj, niczego nie musisz kupować, chodzi tylko o otwieranie się na inne, na nowe. Bo dopóki nie otworzysz się sama, nic nowego się nie wydarzy. To ty – tym, co robisz i co myślisz – tworzysz wiry energetyczne wokół siebie. Im więcej stworzysz sobie nowych możliwości, tym więcej zacznie się dziać. Zauważyłaś, że gdy nagle zamarzysz o jakimś konkretnym modelu auta, widzisz je na mieście cały czas? W dokładnie takim kolorze, jaki chcesz? Tak samo jest ze wszystkim innym, z twoim nowym stylem także. Odwagi!
Rada dotycząca stylu, której ty sama zawsze przestrzegasz to...
Niezmiennie powtarzam za Ines de la Fressange – „The secret of great style is to feel good in what you wear” –Sekret dobrego stylu tkwi w tym, by czuć się dobrze w swoich ubraniach.