To ja mu się oświadczyłam – koleżanki mnie wyśmiały. Czy naprawdę wciąż musimy trzymać się utartych schematów?
Pogoda była idealna. Ciepły, letni wieczór, nasza ulubiona knajpa z owocami morza - ta, do której lubiliśmy chodzić przed laty. Oboje byliśmy ubrani adekwatnie do okazji, on w lnianej koszuli, ja w dopasowanej sukience i ze świeżym manicure, choć tego nie planowaliśmy (no, może on nie planował). Kelner zabrał puste talerze i przyniósł kolejne drinki. Dla mnie mimosa, dla niego negroni. W tle sączył się całkiem romantyczny kawałek, ewidentnie coś wisiało w powietrzu. Przed jego oczami zaraz ukazać się miał pierścionek. Czułam lekki stres. Dlaczego? Bo to ja miałam klęknąć i poprosić go o rękę. No dobra, może bez klękania, ale to ja chciałam usłyszeć „TAK”.
- Wysłuchała Łucja Jelonek
Z Olkiem byliśmy parą od 6 lat. Znaliśmy się jak na wylot. planowaliśmy przyszłość, generalnie – żyliśmy już jak stare dobre małżeństwo. Z tą różnicą, że małżeństwem nie byliśmy, choć wizja ślubu przewijała się w codziennych rozmowach. Nie powiem, że nie czekałam na to, że mi się oświadczy. Każde wakacje, każdy weekend za miastem – byłam gotowa na to, że dostanę pierścionek. To się jednak nie wydarzyło, ale Olek był najukochańszym facetem pod słońcem i ani przez chwilę nie kwestionowałam przyszłości naszego związku.
Tego dnia siedziałam sama w domu, Olek był w delegacji. Oglądając stare odcinki „Seksu w wielkim mieście” (tak, to moje guilty pleasure), olśniło mnie. Pojawił się wątek luźnych zaręczyn Mirandy i Steve’a. Pomyślałam: dlaczego to nie ja mogę wyjść z inicjatywą?
Jeszcze tego samego wieczoru zaczęłam gorączkowo szukać w internecie podobnych historii, trochę dla inspiracji, a trochę dla upewnienia się, że na pewno mi „wypada”. Chociaż ja naprawdę nie widziałam w tym nic zdrożnego – związek zbudowaliśmy na zasadach partnerstwa i równości, czasem wręcz miałam wrażenie, że to ja noszę w nim przysłowiowe spodnie. Kupiłam piękny, złoty sygnet z grawerką i zaplanowałam wyjście. Powiedziałam tylko swojej siostrze, nie chciałam zapeszać.
Zaręczyny się udały. Olek był zszokowany, ale wyraźnie szczęśliwy. Nie spodziewałam się, że moja radość zostanie ostudzona przez najbliższe osoby.
Pierwsze, co było sygnałem alarmowym, to fakt, że nasze instagramowe stories z zaręczyn miało bardzo mało reakcji. Wiele z nich nie było zaś serduszkami, tylko emoji zdziwienia. Nie to, żebym robiła to dla „lajków w internecie”, ale liczyłam na entuzjazm i gratulacje, zwłaszcza że fotki dłoni z pierścionkiem i oklepanym „I said yes” wydawały mi się być tymi najbardziej wzbudzającymi zainteresowanie.
Dopiero rano zadzwoniła Julka. Znamy się jeszcze z liceum i mogę śmiało powiedzieć, że to moja najlepsza przyjaciółka.
– Stara! Co tam się wydarzyło wczoraj? – zaczęła ze śmiechem. – Ty tak na serio oświadczyłaś się Olkowi?
– Tak! – odkrzyknęłam, czekając na reakcję.
– Wow. Grubo. I jak zareagował? – zapytała, ale od razu wyczytałam nutkę sceptycyzmu w jej głosie.
Kolejne telefony obfitowały raczej w niedowierzanie, aniżeli w gorące gratulacje. Jedna z bliższych mi osób była przekonana, że to żart. Jeszcze wieczorem wyciągnęłam Julkę na kawę. Oczywiście, nie mogła doczekać się szczegółów naszych zaręczyn. Choć wieczór upłynął w miłej atmosferze, do domu wracałam z nutą żalu. Komentarz: Podziwiam, ja bym tak chyba nie mogła. Nie chciałabym, żeby facet wziął mnie za desperatkę. Ale oczywiście to nie o Tobie! Wy jesteście razem już tyle czasu! zbił mnie z tropu. Zawsze myślałam, że Julka ma bardzo progresywne podejście do relacji.
Zadzwoniłam do mamy.
– Córcia, gratulacje. Teraz to on już musi ci kupić ten pierścionek - powiedziała.
– Mamo, ale my już jesteśmy zaręczeni, ja to zrobiłam.
– Oj kotek, kotek, ty to zawsze na opak. Rozmowa szybko zeszła na problemy cioci Jadzi.
Poczułam się głupio, później byłam zła, a na końcu dotarło do mnie, skąd takie reakcje. To jasne. W wielu dawnych społeczeństwach małżeństwo było traktowane bardziej jako transakcja lub umowa niż jako związek oparty na romantycznej miłości. W takim kontekście mężczyzna proponował małżeństwo kobiecie, często w zamian za posag lub inne korzyści materialne. W takim ujęciu mężczyzna, jako "kupujący", inicjował proces. Poza tym tradycyjne role społeczne przydzielone mężczyznom i kobietom były przez wieki dość sztywne. Mężczyźni byli postrzegani jako liderzy i opiekunowie, podczas gdy kobiety były często traktowane jako im podległe. W takim kontekście mężczyzna miał "przywilej" inicjowania zaręczyn.
A więc to mężczyzna, silny i posiadający władzę, decyduje o tym, kiedy jest czas na legalizację związku. Kobieta może tylko czekać i mieć nadzieję, że w końcu spadnie na nią ta łaska. Czy dalej te przestarzałe przekonania dźwięczą nam z tyłu głowy? Najwyraźniej, na tym właśnie polega zintegrowana kultura patriarchatu. Nie, nie na tym, że mężczyzna oświadcza się kobiecie. Na tym, że kiedy role się odwracają, dla większości osób brzmi to jak mało śmieszny żart. Również dla kobiet z mojego otoczenia, które nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że swoimi reakcjami wspierają zjawisko, z którym na co dzień walczą! Przecież je znam – to silne i niezależne babki.
Mężczyzna kobiecie czy kobieta mężczyźnie – czy to ważne, kto zrobi pierwszy krok, jeśli oboje dążą do tego samego?