Reklama

Nieudane randki są wpisane w spotykanie się z potencjalnymi partnerami czy partnerkami – po prostu trzeba przeżyć kilka słabych spotkań bez większych uniesień serca lub z żenującymi momentami, żeby trafić na osobę, z którą randka nas porwie i nie będziemy chciały, aby się skończyła. Istnieje wiele mitów na temat randkowania – powstały niezliczone ilości filmów, seriali i poradników, które czasami wertujemy pod pretekstem sprawdzenia, jak robią to inni lub z czystej ciekawości. Ostatnio na jednej z imprez, na której miałam przyjemność być, rozmawialiśmy ze znajomymi o najgorszych randkach w życiu. Każdy miał opowiedzieć swoją historię, a przy każdym kolejnym zdaniu wszyscy kiwaliśmy głowami ze zrozumieniem. Wtedy właśnie wpadłam na pomysł, że fikcyjna serialowa rzeczywistość to jedno (chyba każdej z nas zdarzyło się obejrzeć „Seks w wielkim mieście” na poprawę humoru po niezbyt satysfakcjonującym spotkaniu z potencjalnym kandydatem na chłopaka lub dziewczynę), a doświadczenia „z życia wzięte” to drugie. Wydaje mi się, że historie innych osób o nieudanych, nierzadko żałosnych i pechowych randkach są pokrzepiające i podnoszą na duchu – ale nie w sensie „jak dobrze, że ktoś ma gorzej”, tylko bardziej w stylu solidaryzowania się z kimś, kto przechodził przez podobną sytuację.

Reklama

Wokefishing to nowy kontrowersyjny trend w randkowaniu, z którym prawdopodobnie już się spotkaliście. Jest gorszy o ghostingu! >>>

Każdy z nas ma na koncie nieudaną randkę – żeby tylko jedną – a słuchanie i czytanie o niespełnionych wizjach romantycznych spotkań znajomych i czytelniczek dało mi sporo frajdy, bo to znaczy, że wszyscy czasami mamy nadzieję do ostatniego momentu, jesteśmy niezdarni, kiedy ktoś nam się podoba, z nerwów robimy różne dziwne rzeczy i zdarza nam się trafić na – nie owijając w bawełnę – na frajera albo frajerkę. Tak jest i już – myślę, że słabe randki są zapisane w niepisanym kodeksie o randkowaniu. Jedną z najbardziej nieudanych randek, jaką mam na koncie, to spotkanie, na które umówiłam się z chłopakiem z Tindera. Teoretycznie partia jak marzenie – kolega z dobrej rodziny, kilka lat starszy, z dobrą pracą i z niebanalnymi pasjami – ogólnie chłopak ciekawy świata. Obyło się bez zbędnych wstępów, od razu się umówiliśmy, a ja byłam wtedy zmęczona kilkoma chłopakami-kwiatkami, którzy odwlekali spotkanie w nieskończoność, więc uznałam, że to dobry znak i w sumie nie ma na co czekać. Chłopak przynajmniej wie, czego chce i jest konkretny. Niestety nic tamtego wieczoru nie szło po mojej myśli, ponieważ rozmowa kompletnie się nie kleiła. Była nieciekawa, nie mieliśmy flow, ale mieliśmy alkohol, którego ja desperacko się uczepiłam w nadziei, że będę bardziej zainteresowana tym, co mówi moja randka. Tak się niestety nie stało. W celu zakończenia spotkania zaproponowałam spacer, on ochoczo się zgodził, ale poprosił, żebyśmy wstąpili do jego mieszkania po sweter, bo jest mu zimno. Zgodziłam się. Na miejscu skorzystałam z łazienki – kolega zapomniał wspomnieć, że umywalka jest zepsuta, więc zalałam mu całą podłogę. Uparłam się, że to posprzątam i zbierałam wodę na kolanach. Byłam naprawdę zmęczona i chciało mi się płakać, bo ewidentnie nie było między nami chemii, a nawet jeśli jakaś by była, to ten wieczór do romantycznych zdecydowanie nie należał. W końcu wyszliśmy, by przejść się brzegiem Wisły – był weekend, więc mnóstwo ludzi imprezowało na schodkach, warunki do rozmowy były więc średnie, klimat również. Moja randka z Tindera nie mogła skończyć się gorzej, ponieważ wpadliśmy na mojego byłego chłopaka i naszych wspólnych znajomych. Poddałam się, mój towarzysz również – chociaż próbował jeszcze wyciągnąć mnie na imprezę. Drugiej randki nie było, pierwsza wystarczająco mnie zmęczyła. Uznałam, że aplikacje randkowe nie są dla mnie i usunęłam konto, nie odpisując mojemu koledze. Niezbyt ładnie, wiem, ale uznałam, że nie mam siły napisać nawet kurtuazyjnej wiadomości.

Swoimi doświadczeniami podzieliły się ze mną również koleżanki. – To było na studiach. Początek naszej znajomości był bardzo romantyczny. Poznaliśmy się na spotkaniu dla wolontariuszy przy Miesiącu Fotografii w Krakowie. On wybiegł za mną, znał tylko moje imię, a potem znalazł na Facebooku. Umówiliśmy się w bardzo klimatycznej herbaciarni przy krakowskim rynku. W środku wszystko było z drewna – ściany, stoliki. Popijając herbatę – z tego co pamiętam, rozmowa całkiem całkiem się kleiła – bawiłam się papierowymi serwetkami, które stały tuż przy świeczce. Nagle zorientowałam się, że zaczęły się palić i czym prędzej próbowałam gasić pożar, który mógł przerodzić się w tragedię. Co na to mój kompan? Siedział i z fascynacją przyglądał się temu, co robię, zamiast łaskawie mi pomóc. Może wziął mnie za piromankę? Tego już się nie dowiem, bo to było nasze pierwsze i ostatnie spotkanie – wyznała moja redakcyjna znajoma Kinga Nowicka.

Cóż, wielu chłopaków wykazuje się brakiem taktu na randkach. A historie z zapomnianym portfelem nie są legendami, ale zdarzają się naprawdę. Inna znajoma została sponsorką uroczego wieczoru w fancy restauracji, którą rekomendował jej „wybranek” – nie była zachwycona nim, jedzeniem oraz faktem, że musi zapłacić sama za całą kolację. Pomimo zapewnień, że chłopak zwróci jej pieniądze, nie zobaczyła ani jego, ani pieniędzy. Na zamkniętej grupie Glamour Girls Club na Facebooku rozmawiamy z czytelniczkami o wszystkim, wpadają tematy o kosmetykach i książkach, ale również o związkach i relacjach damsko-męskich i nie tylko. Jedna z naszych czytelniczek podzieliła się podobną historią. – Chłopak zaprosił mnie na randkę do kina, okazało się że to była jakaś bajka w 3D, później okazało się, że „zapomniał” portfela i wszystko musiałam fundować - bilet i przekąski. Po kinie był spacer, na którym chłopak kazał mi opowiadać, co u mnie, sam niewiele się odzywając.... a zachęcałam go do rozmowy. Jakoś dziwnie się czułam po tym spotkaniu.

Zakochanie: jak się zakochać, a jak się nie zakochać? >>>

Brak wychowania na randkach dobrze opisuje kolejna historia innej czytelniczki. – Poszłam z facetem na randkę do ekskluzywnej restauracji. Facet siorbał i mlaskał – to bym jeszcze jakoś przeżyła – gdyby nie wciągał kataru, do tego stwierdził, że... to jego deser. W życiu nie uciekałam z randki tak szybko – napisała jednak z nich. Przyznaję, że ta opowieść delikatnie mrozi krew w żyłach, bo delikwent miał ewidentnie mało wysublimowane poczucie humoru…

Inny przykład? Proszę bardzo, ta opowieść również pochodzi od jednej z naszych czytelniczek. – Może nie randka, a spotkanie (w sumie ciężko to czymkolwiek nazwać), które trwało całe 30 minut. Spotkaliśmy się w pubie, on wyższy ode mnie, nawet przystojny, więc myślałam, że będzie fajnie. Nic bardziej mylnego, gdyż przez 30 minut nie odezwał się prawie słowem, ewentualnie jakieś przytakiwanie i wyszło na to, że gadałam tylko ja. To było zdecydowanie najdłuższe 30 minut mojego życia. Wyszłam, udając, że ktoś po mnie przyjechał – pisze czytelniczka Glamour.pl. Ostatnio sama słyszałam bardzo podobną historię i zastanawiam się, dlaczego ludzie, którzy w ogóle się nie odzywają i chcą rozmawiać na randce, zgadzają się na spotkanie.

Moimi ulubionymi randkami z cyklu „najgorsze” są te, na których chłopak nie traci czasu, a słynne pytanie: „To co, do mnie czy do ciebie”, pada już w pierwszej godzinie. I chyba komentarz jest tutaj zbędny. W każdym razie, jeżeli wy również chciałybyście podzielić się bardziej lub mniej zabawnymi historiami o nieudanych randkach, koniecznie dołączcie do naszej grupy Glamour Girls Club (link znajdziecie tutaj >>>).

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama