Rozwód przed 30. Dlaczego młode dziewczyny się rozwodzą?
Wydaje się prostszy niż w późniejszym wieku, bo wciąż jest nadzieja, że wszystko przed nami. Nowe życie, nowa miłość. Dlaczego młode dziewczyny się rozwodzą? Brawura, pomyłka czy brak dojrzałości? Sprawdzamy!
- Joanna Winiarska
Iga: Znali się od zawsze. Ślub wzięli jako 26-latkowie. Rozwód – 3 lata później
Z Bartkiem znam się od 8. roku życia, czyli od zawsze. Praktycznie nie mam wspomnień bez niego. Jako trzynastolatkowie poszliśmy na pierwszą randkę (zawiezieni przez mamę do kina). W szkole byliśmy kultową parą – ja prymuska, on supersportowiec. Mieliśmy wspólnych znajomych, przyjaciół. Żadnych innych doświadczeń. W życiu nie pocałowałam innego chłopaka. Od zawsze był w nim Bartek. Na studiach przyszły pierwsze refleksje, nawet rozstaliśmy się na krótko, by dać sobie oddech. Gdy postanowiliśmy znowu być razem, poprosiłam o zmianę tempa, żebyśmy spróbowali poznać się na nowo. Bartek, jak zawsze, przystał i na tę moją propozycję. Ale wkrótce potem spadł na mnie grom: oświadczyny. Dla wielu dziewczyn to najpiękniejszy moment w życiu, dla mnie to była czarna dziura. Nie spałam, nie jadłam. Nie umiałam znaleźć przyczyny. Pocieszałam się: „Dziewczyno, zobacz, co to za facet. Opiekuńczy, czuły, najlepszy przyjaciel. Do tego przystojny i zamożny. Wspaniała rodzina. Trochę brakuje motyli w brzuchu, ale może przegapiłam je jako nastolatka? Przecież jesteśmy jak stare, dobre małżeństwo. Mamy wspólny świat. Koleżanki wokół samotne lub nieszczęśliwe. Kobieto, czym ty się stresujesz? ”.
Po trzech dniach „nieżycia” zrozumiałam, że muszę podjąć męską decyzję. Podjęłam, odetchnęłam. Nie chciałam, by Bartek dłużej męczył się moim niezdecydowaniem, uznałam, że ten wspaniały facet na to nie zasługuje. Sama też nie miałam odwagi, by stanąć w prawdzie przed sobą. Potem rzuciłam się w wir przygotowań do ślubu i zakopałam wątpliwości. (Dziś powiedziałabym wszystkim dziewczynom: „Miejcie odwagę spojrzeć na swoje życie prawdziwie! Nawet kosztem czyjegoś dyskomfortu”). Ślub był wspaniały, rodzice szczęśliwi, przyjaciele wzruszeni – w końcu to MY, ich „związek z Sèvres”. I w sumie mogłam tak żyć w tym wygodnym świecie, otoczona opieką zakochanego mężczyzny. Tylko nie umiałam dać mu tego samego. Przekonałam się o tym, gdy na odbywającym się miesiąc po naszym ślubie znajomych zobaczyłam na twarzach państwa młodych coś, co mną wstrząsnęło. Blask. Miłość. Może i miałam najwspanialszy ślub, ale nie miałam tego błysku w oku. Bo sama kochałam swojego męża jak brata. Za późno to zrozumiałam.
Byliśmy małżeństwem nieco ponad rok. Podczas pierwszych większych zakupów „do domu”, gdy uzmysłowiłam sobie, jak bardzo się różnimy, wpadłam w histerię. I nie chodziło o pralkę, tylko o coś znacznie ważniejszego. Ale wróciłam do domu, a tam... czekały na mnie kąpiel i kolacja. Nie porozmawialiśmy. Wytrzymałam jeszcze rok. Rozumiem rozgoryczenie mojego męża. Nie chciałam go oszukiwać, byłam pod silną presją, żyłam w zaprzeczeniu siebie i swoich uczuć i to siebie przede wszystkim oszukiwałam. Ostatecznie wszyscy nasi przyjaciele odsunęli się ode mnie, myśląc, że muszę kogoś mieć, skoro podjęłam tak absurdalną decyzję (bzdura). Doświadczyłam samotności i gniewu bliskich. Ale życie w zgodzie ze sobą, w prawdzie jest tego warte. Uwielbiam swojego byłego męża i mam nadzieję, że nasze relacje z czasem się ułożą. Chciałabym, aby przeczytał list pożegnalny, który pisałam do niego wiele miesięcy. A teraz? Czekam na motyle w brzuchu, całe ich cholerne stada!
Sonia: Została żoną w wieku 23 lat. O małżeństwo walczyła jeszcze 5
Poznaliśmy się jeszcze w liceum. Ale zaraz potem wyjechałam do szkoły tanecznej do Monachium i tam już zostałam, bo dostałam dobrą pracę w zespole. Mieliśmy po dwadzieścia parę lat i zalegalizowanie związku wydawało nam się w sumie rozsądnym (a i romantycznym) pomysłem. Szybki ślub, tylko najbliżsi i Marcin przyjechali do mnie. Nie przeczę, jednym z „technicznych” powodów był fakt, że miałam obywatelstwo niemieckie i dzięki temu było nam łatwiej pod wieloma względami (podatki, świadczenia itd.). Początek był świetny – ot, zabawa w dom dwójki młodych ludzi. Od zera, bez znajomych, sami na obczyźnie. Jednak ja miałam już pracę i grono przyjaciół, a mój mąż jeszcze uczył się języka. Coraz częściej bywał sfrustrowany. Potem zaczęła się klasyka – wymówki, że ciągle jestem w pracy wieczorami (przecież pracowałam w teatrze!). Narzekanie, że życie w Niemczech go frustruje. Że zarabia za mało (dostał pracę, ale nie miał studiów). Z czasem doszedł jeszcze alkohol i każdy mój powrót do domu kończył się stresem. Gdzie się podziały nasze romantyczne ustalenia, pomysły, plany? Za każdym razem, gdy wracałam po pracy, czekało mnie albo milczenie (chwilowe depresje), albo szyderstwa pod wpływem alkoholu. Jestem miękka i wrażliwa. Brałam to na siebie, mówiłam sobie: „Wszystkie związki mają kłopoty”. Próbowałam też ratować nasze małżeństwo – prowadziłam prawdziwy „dom” z obiadkami, obchodzeniem świąt itd. Zapisałam Marcina na terapię (długo szukałam polskojęzycznej terapeutki). To wszystko trwało kilka lat, ale przyznam, że były i lepsze momenty. Wydawało się, że wyjdziemy na prostą. Myliłam się.
Mniej więcej po pięciu latach małżeństwa (i 3 latach jego terapii) wróciłam do domu, a mój mąż siedział przy stole. Położył na nim zegarek, który dostał ode mnie w prezencie. Od razu się domyśliłam. Powiedział, że życie na obczyźnie go dobija, że nigdy nie czuł się tu dobrze, że ma inny pomysł na swoje życie. W każdym zdaniu tylko JA i JA. Nie było nic o naszym życiu. Jakby mnie tu nie było. Zabrał torbę i wyszedł. Na sprawę rozwodową musiałam wziąć dzień wolny, bo byliśmy w trasie na drugim końcu Niemiec. To strasznie dziwne uczucie pójść na ostatnią kawę z osobą, z którą spędziło się w sumie 10 lat, i powiedzieć jej: „Żegnaj, do niezobaczenia”. Nie kontaktuję się z Marcinem, czasami tylko przychodzą wspólne rozliczenia podatkowe. Istnieje też ryzyko, że będę mu płacić alimenty, gdy straci pracę (tak wyszłam na niemieckim prawie). Koleżanki wokół założyły rodziny, mają dzieci. Ja nie związałam się już z nikim na poważnie i traktuję to jako życiową porażkę. Ale i lekcję. To źródło mojej siły.
Terapia dla par: jak wygląda i czy pomaga? Terapia w związku może rozwiązać wasze problemy >>>
Magda: Powiedziała „tak” jako 20-latka. Rok później była już po rozwodzie
Dlaczego coś takiego jak ślub strzeliło mi do głowy? Nie wiem. Chyba chciałam się wyprowadzić od rodziców i mieć swoje dorosłe życie. Kajetan wydawał się idealnym partnerem – starszy o 7 lat, poważny, bankowiec, własny dom na przedmieściach. Znaliśmy się rok i powiedziałam „tak”. W dniu ślubu rano mama zacięła się nożem (paskudnie), a w sukni ślubnej odebranej od krawcowej brakowało guzików. Znaki? Teraz myślę, że świat próbował mi powiedzieć: „Nie rób tego”. I nawet poczułam to, idąc przez kościół do ołtarza. Nagle pomyślałam: „Matko kochana, co ty robisz?!!! Magda, opanuj się!”. Ale ta porządniejsza Magda we mnie racjonalizowała: „Daj spokój, goście przyjechali, rodzice się wykosztowali. Takie skandale to tylko w filmach, moja droga”. Więc szybciutko wyszłam za mąż i pojechałam do domku z ogródkiem oddać się dorosłemu życiu.
Spędziłam rok z facetem, którego nawet nie znałam, nic mnie z nim nie łączyło. Oboje czuliśmy, że to był słaby pomysł, i umówiliśmy się, że za pół roku wrócimy do tej rozmowy. Ale ja o niej zapomniałam. Wiosną wróciłam z pracy, a Kajetan stał w drzwiach i nawet nie wpuścił mnie do domu. Obwieścił, że minęło pół roku (co do dnia!) od naszej rozmowy i prosi mnie, abym się wyprowadziła. Musiałybyście zobaczyć, jak pakowałam do starego fiata swój dobytek w 15 minut. Ostatecznie wylądowałam u rodziców. Rozwód (zwłaszcza kościelny) ciągnął się wieki i był koszmarem. Dziś mam drugiego męża i świetne dzieciaki. Zobaczyłam kiedyś Kajetana na przystanku. Schowałam się za koleżanką, aby mnie nie widział.
Czy sposób, w jaki się poznajemy wpływa na związek? Pytamy ekspertkę! >>>
Komentarz eksperta: dr Bartosz Zalewski, psycholog z SWPS, wyjaśnia: Najczęstsze przyczyny krótkich małżeństw
Ludzie, którzy poznali się np. w liceum, w okolicach trzydziestki są parą od 12–14 lat. Jedną z ważnych funkcji takich związków jest to, że pozwalają na emocjonalne „wyjście z domu”. Często bywa tak, że zawierany w młodym wieku związek spełnił już tę funkcję i po kilku latach trudno znaleźć powód do dalszej relacji. Czy rozstanie przeżywają bardziej mężczyźni, czy kobiety? Trudno powiedzieć. Na pewno dla osób, dla których małżeństwo ma szczególne znaczenie ze względu na system wartości, rozwód jest porażką „moralną”. Nowe badania socjologiczne sugerują, że młodzi polscy mężczyźni są bardziej konserwatywni, więc można domniemywać, że to oni bardziej przeżywają rozwód w młodym wieku. W badaniach wychodzi też, że pary, które przed ślubem mieszkały razem, rozstają się częściej niż te, które zamieszkały razem dopiero po ślubie. Jedna z interpretacji wyników tego badania mówi, że pary decydują się na ślub, gdy czują, że ich związek się kończy.