Przyjaźń w czasach zarazy
Ostatni rok wyjątkowo brutalnie wymusił na ogromnej większości z nas konfrontację ze stratą. I nie chodzi mi wyłącznie o bardzo częste przypadki utraty bliskich osób w wyniku śmierci z powodu bezlitosnego wirusa. Tracimy pracę, oszczędności, plany i ścieżki rozwoju. Jesteśmy pozbawieni i pozbawione możliwości wyboru, jak i z kim chcemy spędzać wolny czas, tracąc przy tym poczucie wolności i nadziei na zmianę. Mierzymy się z tyloma negatywnymi emocjami na raz, że bardzo często tracimy powoli siebie samych. A co z przyjaźnią?
Zamknięci i zamknięte w domach cierpimy na brak kontaktu z bliskimi - rodziną, przyjaciółmi, osobami z pracy. Z drugiej strony u niektórych wymuszone wycofanie się z życia społecznego skutkuje jeszcze bardziej pogłębionym zamknięciem w sobie i unikaniem jakichkolwiek kontaktów z innymi ludźmi. Sama straciłam potrzebę bycia w dużym gronie znajomych, odnalazłam przyjemność i spokój w spędzaniu czasu w domu, a myśl o tym, że miałabym się jednak z kimś spotkać, chociażby na dłuższy spacer, przeważnie napawa mnie niechęcią niż entuzjazmem. I tu zrodziło się w mojej głowie ostatnio pytanie o utratę przyjaźni i czynników, które na to wpływają. Bo jak to się dzieje, że niekiedy najbliższe nam osoby na świecie nagle stają się obojętne, obce, a czasami wręcz znikają z naszego życia?
Kilka lat temu zmarła żona mojego dalekiego znajomego. Nie znałam jej, ale ze względu na wspólne towarzystwo mniej więcej wiedziałam, jakie były okoliczności śmierci. Wszyscy skupiali się na oczywistej tragedii przedwczesnego odejścia w wyniku ciężkiej choroby, jej młodego wieku, cierpieniu rodziców i męża. A mnie w tym wszystkim uderzył fakt utraty przyjaciółki. Pomyślałam o jej najbliższych przyjaciółkach i niewyobrażalnej pustce, jaką musiały odczuwać. Do tej pory nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego uczucia – niemożności zobaczenia przyjaciela - raz na zawsze. Myśl o tym zdarzeniu wróciła do mnie ostatnio, kiedy myślałam o relacjach w kontekście koronawirusa i lockdownu. Absolutnie nie porównuję śmierci z rozluźnianiem więzów międzyludzkich, które mimo wszystko (prawie) zawsze można starać się odbudować. Widzę jednak wspólny mianownik, bo wciąż w grę wchodzi tak delikatna i trudna sztuka budowania oraz pielęgnowania przyjaźń i jej straty, która potrafi być wręcz granicznym przeżyciem. Zresztą w ogóle mam ważnienie, że jak o miłości mówimy dużo i często – jest uczuciem opisywanym wszędzie i na wszelkie sposoby, odmieniana przez wszystkie przypadki – tak przyjaźń to zjawisko do pewnego stopnia „nieopisywalne” i ulotne. Ogromnie trudno o drugą osobę, którą można szczerze nazwać przyjacielem czy przyjaciółką. Zresztą dla każdego przyjaźń znaczy zupełnie coś innego, ale chyba każdy się zgodzi, że prawdziwej bratniej lub siostrzanej duszy można szukać czasem nawet całe życie.
Jest to specyficzna relacja, która w wyjątkowym stopniu ewoluuje i zmienia się, a na jej wygląd wpływ ma ogromnie wiele czynników. Zresztą im człowiek jest starszy, tym zazwyczaj bardziej ogranicza liczbę osób, z którymi utrzymuje kontakt. Wiek determinuje nasze zaangażowanie oraz potrzeby, które mamy względem relacji, jak i samej osoby, z którą ją tworzymy.
Zastanawia mnie to, czy utrata niektórych przyjaciół to nieodzowny, wręcz naturalny element dojrzewania? Czy nie jest tak, że aby się rozwijać to musimy odpuszczać pewne relacje i pozwalać im przeminąć, nawet jeśli są dla nas na pewnym etapie życia najważniejsze?
Myślę, że obecnie mocno czynnikiem wpływającym (raczej głównie negatywnie) na nasze przyjaźnie jest już wyżej wspomniany koronawirus i konieczność izolowania się. Można zapytać, jak bardzo wartościowa jest przyjaźń, skoro może na nią wpłynąć choroba, ale mam poczucie, że sytuacja jest bardziej złożona. Może ten moment wyciszenia, ograniczenia kontaktów daje możliwość zrozumienia i przeanalizowania relacji, dostrzeżenia, że z niektórymi ludźmi po prostu do siebie nie pasujemy? Że to, co nas łączyło, było oparte jedynie na wspólnych imprezach i siedzeniu w knajpach, bez żadnej pogłębionej więzi emocjonalno-duchowej? Mnie do tego wszystkiego uderza również to, jak ludzie z mojego bliskiego otoczenia reagują na niektóre wydarzenia z życia codziennego w odniesieniu do epidemii. O polityce nie będę nawet wspominać, bo bez większego bólu usuwam ze swojego życia osoby, z którymi politycznie mi nie po drodze – za bardzo cenię sobie spokój we własnej głowie i czystą atmosferę wokół siebie. Niesamowicie mnie jednak wkurza luźne czy też lekceważące podejście niektórych bliskich mi osób do np. imprez masowych organizowanych w tajemnicy i myślę, że nie jestem odosobniona w takim myśleniu. Całe szczęście dostrzegam różnicę w podejściu do utraty bliskiej relacji, którą wraz z wiekiem przyjmuję z większą pokorą, dystansem i zrozumieniem.
Ale, czy jeżeli pożegnanie z przyjacielem przyszło za łatwo, to znaczy, że nie było to prawdziwe, mocne i wartościowe uczucie? Ludzie przychodzą i odchodzą, niekiedy pozostawiając po sobie ogromną pustkę, ból, smutek i żal. Są też tacy, z którymi mimo odejścia łączą nas wyłącznie pozytywne uczucia. Niektóre relacje dlatego są tak ważne, bo istnieją tylko na chwilę, nie tracąc przy tym na znaczeniu. Najważniejsze to nie przegapić tej szansy i być uważnym, bo nigdy nie wiadomo, kiedy poznamy naszą bratnią/siostrzaną duszę.