Reklama

W tym artykule:

  1. Co chciałabym powiedzieć 25-letniej sobie o związkach?
  2. Partner nie jest od zapełniania pustki
  3. Nie przeglądaj się w oczach innych
Reklama

To banalne i dosyć oczywiste, ale jednak od tego chciałabym zacząć. Mileniallsowa dziewczyna często zapatrzona była w Carrie Bradshaw i Bridget Jones. Jedna przebojowa, druga zakompleksiona, w każdej z nich można było znaleźć cząstkę siebie. Wspólnym mianownikiem była pogoń za miłością. Jedna szukała tej idealnej, druga karmiła się okruchami uwagi od playboya. I tu też można było odnaleźć własne schematy. Tak czy siak, liczył się związek. Od millenialsów nie oczekiwano co prawda tak szybkiego ożenku, jak od wcześniejszego pokolenia, ale bycie w związku wciąż było wyznacznikiem normalności. Myślała tak rodzina, myśleli też znajomi. „Poukładanie sobie życia” w zasadzie oznaczało tylko jedno: praca + mąż + dzieci. Patrząc na to, jak czułam się jako 25-letnia singielka, szczerze zazdroszczę Zetkom ich podejścia do życia. Oto 3 rzeczy, które teraz wiem o związkach.

Co chciałabym powiedzieć 25-letniej sobie o związkach?

Po pierwsze chciałabym, żeby 25-letnia Ja wiedziała, że nie musi poszukiwać. I że nie będąc w związku, nie tkwi w jakimś miłosnym czyśćcu i okresie zawieszenia na drodze do celu. Singielstwo to czas, w którym możemy tak samo żyć pełnią życia, czerpiąc z innych doświadczeń. Presja ze strony rodziny, jak i kolejne śluby koleżanek, mieszały mi w głowie, odbierając prawdziwe spojrzenie na to, czym jest bycie singielką. Przymykanie oczu na toksyczne zachowania potencjalnego lubego, były drogą do rozczarowania i kompleksów pod tytułem "Co ze mną nie tak?". A wystarczyło nie ulegać presji innych i własnej.

Zalety bycia singielką. Oto 6 korzyści z nieposiadania partnera, o których wcześniej mogłaś nie mieć pojęcia

Jeśli jesteś singielką i zamartwiasz się tym, to kompletnie niepotrzebnie. Przedstawiamy 6 korzyści z nieposiadania partnera, o których mogłaś nie wiedzieć. Warto je wykorzystać. Brak partnera ma naprawdę wiele dobrych stron. Oto zalety bycia singielką.
Zalety bycia singielką
fot. Jeremy Moeller / Getty Images

Partner nie jest od zapełniania pustki

Po drugie chciałabym, żeby popkultura lat 90. i 00. nie miała aż tak dużego wpływu na obraz prawdziwej miłości. Niech zamienianie bad boya w księcia pozostanie na ekranie filmowym. Tam taka historia wygląda romantycznie, w prawdziwym życiu może przerodzić się w syndrom wybawicielki. Carrie Bradshaw przez lata czekała na ruch ze strony Mr Biga, który po jakiejś dekadzie zrozumiał, że ją kocha. Nie, to nie jest coś, nad czym warto się wzruszać. To nie jest scenariusz, o którym można marzyć. Mimo wszystko miliony kobiet przytakiwało z łezką, gdy Carrie powiedziała:

Szukam miłości takiej prawdziwej, niewygodnej, absurdalnej, spalającej, takiej, bez której nie można żyć.

25-letnia ja powinna też wiedzieć, że tekst: „Jesteś inna niż wszystkie”, nie wróży niczego dobrego. Dewaluowanie wartości innych kobiet nie jest sposobem na komplement. Co więcej, miłość nie jest remedium na samotność, nawet partner nie ma obowiązku wypełniać naszych braków. I istnieje duże prawdopodobieństwo, że te braki i kompleksy, tak czy siak, wypłyną z czasem, nawet w udanym związku. Żałuję, że naiwnie zakładałam, że spotkanie odpowiedniej osoby załatwia wiele bolączek, z którymi nie radziłam sobie sama. Dla drugiej osoby to ogromny ciężar. Dopiero na terapii dowiedziałam się, że za tą kurtynką "żyli długo i szczęśliwie" czeka mnie praca nad sobą i nieustanne dbanie o relację.

Nie chemia, pieniądze ani poczucie humoru. Takich cech szukaj u partnera, by stworzyć związek do grobowej deski

Nienawidzisz narcyzów, a jednak kochasz narcyzów, bo za każdym razem, dajesz się wciągać w ich finezyjne gierki. Jeśli marzy ci się związek na dobre i na złe, pora zmienić strategię. Psycholożka i psychoterapeutka, Sylwia Miller podpowiada, jakich cech u partnera wypatrywać, by doczekać się wymarzonego happy endu (ale nie takiego, jak z bajek Disneya).
"Z ust do ust"
Fot. Kadr z filmu

Nie przeglądaj się w oczach innych

Wygląd w związku jest mniej istotny, niż myślałam. Po latach wiem, że to jedna ze składowych, ale nie coś arcyważnego. Więź rodzi się między ludźmi, którzy otwarcie rozmawiają, a tak zwana chemia jest czymś bardziej złożonym niż ładna buzia. Jednak jakżeby miałoby być inaczej, skoro kultowa bohaterka filmowa, Bridget Jones ważąca niecałe 60 kg uważana była za otyłą. Punktem wyjścia do jej rozpaczliwych poszukiwań miłości było nieustanne odchudzanie się dla kogoś. Ja wiecznie słyszałam, że jestem za chuda. Miałam wrażenie, że o ile wypominanie nadwagi było powoli uznawane za nietakt, tak do tej pory pseudotroskliwe komentarze o niedowadze są uznawane za nieszkodliwe i niewinne. „Facet nie pies, na kości...” Mam lustro i zestaw upartych genów. Teraz wiem, że najważniejsze jest zdrowie i nie zawsze mamy wpływ na proporcje sylwetki. A czas pokazał, że coś, co dla kogoś było niezbyt atrakcyjne, dla innego okazało się piękne. 25-letnia ja powinna wiedzieć, że niezależnie od tego, jakim scenariuszem potoczy się jej życie, to poradzi sobie, a jedyne co może zapamiętać ze słowotoku Carrie Bradshaw to te słowa:

Najbardziej ekscytujący, wymagający i znaczący związek to ten, który masz ze sobą samą.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama