Malwina Buss o presji idealnego wyglądu i akceptacji siebie: „Dowiedziałam się, że jestem za gruba, żeby zagrać główną rolę w serialu” [Czule o ciele]
W kolejnej odsłonie cyklu Czule o ciele rozmawiamy z Malwiną Buss. Znana aktorka opowiedziała o towarzyszącej jej presji idealnego wyglądu, (momentami wyboistej) drodze do samoakceptacji oraz o czułości na co dzień.
Malwina Buss zadebiutowała w 2007 roku – jeszcze jako nastolatka. Wystąpiła w wielu rodzimych produkcjach, w tym w „Barwach szczęścia” i „Belfrze”, a także w licznie nagradzanym filmie „Róża”. Prywatnie tworzy szczęśliwy związek z Tomaszem Włosokiem i jest mamą niespełna trzyletniej Jagody. W cyklu Czule o ciele aktorka opowiedziała o swojej drodze do samoakceptacji – o zaburzeniach odżywiania, o zmianach, jakie zaszły w jej ciele po urodzeniu dziecka, jak również o presji idealnego wyglądu, która towarzyszyła jej z racji wykonywanego zawodu. Czym jest dla niej czułość i jak okazuje ją sobie na co dzień?
Malwina Buss o presji idealnego wyglądu i akceptacji siebie [WYWIAD]
Asia Twaróg: Jaką masz obecnie relację ze swoim ciałem?
Malwina Buss: Można powiedzieć, że jestem w takim punkcie wyjścia, jeśli chodzi o samoakceptację. Bliżej mi do tej dobrej, przyjaznej relacji ze swoim ciałem niż do tego, co złe. Niestety mam za sobą trudne momenty. Gdy byłam nastolatką, zmagałam się z zaburzeniami odżywiania. Potem zaczęłam intensywnie ćwiczyć i trzymałam się diety, liczyłam dosłownie każdą kalorię. Wpadłam w pewnego rodzaju pułapkę, bo tak naprawdę nie robiłam tego dla siebie – dla własnego dobra i komfortu. Teraz jestem na takim etapie, że nie nakręcam się. Jem to, na co mam ochotę i kiedy mam ochotę, Jeżeli ćwiczę, to też dlatego, że chcę, że sprawia mi to przyjemność. Bardzo nie lubię, gdy ktoś mi mówi, że powinnam coś robić czy nie. W takich sytuacjach zazwyczaj się buntuję. Co więcej, nie traktuje już swojego wyglądu jako wartość. Lubię siebie za to, jakim jestem człowiekiem, czym się zajmuję, a nie za to, ile ważę albo jaki rozmiar noszę.
Czy te trudne momenty mogą wynikać z tego, że stałaś się rozpoznawalna w dość młodym wieku, gdy twoje ciało naturalnie się zmieniało? I że ludzie zaczęli oceniać twój wygląd?
Wydaje mi się, że w tym wypadku nie chodzi o rozpoznawalność czy ocenę ze strony widzów i widzek. Dużo większy wpływ na moją relację z ciałem miało środowisko, którego stałam się wtedy częścią. Wymagano od nas, byśmy były szczupłe, piękne, perfekcyjne pod każdym względem. Pamiętam jeden z castingów, na który poszłam po urodzeniu córki. Dowiedziałam się, że jestem za gruba, żeby zagrać główną rolę w serialu. Zrozumiałabym to, gdyby chodziło o postać o ściśle określonym wyglądzie, na przykład modelkę. Ale starałam się o rolę zwykłej dziewczyny. W związku z tym moja waga nie powinna mieć takiego znaczenia.
W takich sytuacjach myślisz sobie, że nie liczy się to, jaką jesteś aktorką, w jaki sposób przekazujesz swoje emocje, ale to, jak wyglądasz i ile ważysz. Niestety to bardzo krzywdzące.
Środowisko powinno częściej słuchać swoich odbiorców i odbiorczyń. Może wtedy powstawałoby więcej produkcji w stylu „Dziewczyn”. Serial stworzony przez Lenę Dunham stał się hitem, bo coraz więcej osób pragnie różnorodności na ekranie, nie chce oglądać jednego – ściśle określonego wizerunku, który niestety potrafi wpędzić w kompleksy.
Myślisz, że to podejście może się kiedyś zmienić?
Myślę, że nasze pokolenie może to zmienić. Osoby, które są teraz w szkołach teatralnych albo właśnie skończyły studia. Im zależy na różnorodności w kinie czy w telewizji. Mam nadzieję, że za jakiś czas będzie można to pokazać. Niestety na razie w środowisku obecne jest to, powiedzmy, starsze pokolenie, które skupia się na wpisującym się w tak zwany kanon wizerunku, na promowaniu często niemożliwych do doścignięcia ideałów.
Presja idealnego wyglądu w twoim zawodzie dotyczy tylko kobiet czy jest niezależna od płci?
Moim zdaniem jest to zjawisko niezależne od płci. Jesteśmy w takim momencie, że my – kobiety zaczynamy głośniej mówić o trudnościach, z którymi musimy się mierzyć na co dzień, w tym w pracy, coraz częściej opowiadamy o tym, co nam nie pasuje. Natomiast mężczyźni dają nam na to przestrzeń, wspierają nas. Czasem więc tego nie widać, ale presja dotyka także ich. Przynajmniej w zawodzie aktora.
Poruszyłaś już temat ciąży i urodzenia dziecka. Jestem ciekawa, czy twoje podejście do własnego ciała zmieniło się, gdy zostałaś mamą?
Tak i to było dla mnie trudne doświadczenie. Bardzo długo nie lubiłam swojego ciała, nie mogłam pogodzić się z tym, jak wygląda w oraz po ciąży. Ze względu na zaburzenia odżywiania, o których już wspomniałam, bałam się, że przytyję. Tak się stało – będąc w ciąży, dowiedziałam się, że mam niedoczynność tarczycy. W związku z tym zaczęłam przybierać na wadze całkowicie niezależnie od siebie, od tego, co robię i jak dbam o siebie. Dodatkowo źle się czułam i nie miałam na nic siły, byłam permanentnie zmęczona. Miałam ogromne pretensje do samej siebie. To było bezsensowne, ale wtedy tego nie rozumiałam.
Jestem w trakcie terapii. Leczę depresję, ale jednocześnie naprawiam swoją relację z ciałem. Jakiś czas temu zmieniłam swoje podejście. Uświadomiłam sobie, ile to ciało mi dało. Stworzyło człowieka. Moje ciało było domem, początkiem życia mojego dziecka. JA to zrobiłam. To brzmi banalnie, bo możemy o tym przeczytać na niemal każdym profilu młodej mamy na Instagramie. No ale taka jest prawda. Dlatego jestem pod ogromnym wrażeniem, a poza tym bardzo szanuję i wspieram każdą kobietę, która jest w podobnym momencie, jest tego świadoma.
A czy to nie jest trochę tak, że zauważamy to, co zrobiły inne osoby, a nie doceniamy siebie?
Absolutnie. Często nie doceniamy siebie i dotyczy to nie tylko osób, które niedawno zostały mamami, ale ogólnie naszych relacji z własnymi ciałami.
Ostatnio powiedziałaś coś bardzo fajnego na swoim Instagram Stories, a mianowicie, że odobserwowałaś osoby, które z różnych względów źle na ciebie wpływały, m.in. ze względu na wygląd. Co ciekawe, nie było to tak proste jak mogłoby się wydawać. Dlaczego?
Wszystko zaczęło się, kiedy byłam w ciąży. Obserwowałam wtedy wiele kobiet, które także spodziewały się dziecka – były w tym samym miesiącu, a często nawet w tym samym tygodniu co ja. Niestety po urodzeniu córki zaczęłam się do nich porównywać. Zauważałam, że niektóre dziewczyny bardzo szybko wracały do wagi sprzed ciąży, w mojej głowie wyglądały idealnie. Zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak? Dlaczego ja nie mogę schudnąć? Wmawiałam sobie, że byłam od nich gorsza.
Wpadłam w kolejną pułapkę. Patrzyłam na profile moich koleżanek, które przeżywały najlepsze momenty w swojej karierze, robiły super rzeczy i osiągały kolejne sukcesy zawodowe. A ja co? Siedziałam w domu z małym dzieckiem, byłam przemęczona, do tego uważałam, że wyglądam źle. Myślałam: gdybyś była lepszą aktorką, to na pewno poradziłabyś sobie z dzieckiem na planie. Nie rozumiałam, że byłam wtedy na zupełnie innym etapie w życiu.
Najtrudniej było odobserwować profile moich znajomych. Nie chciałam, żeby ktoś się na mnie obraził. Jednak w końcu się na to zdecydowałam i naprawdę dobrze to na mnie podziałało. Polecam to każdemu.
To działa też w drugą stronę, prawda?
Absolutnie. Jeśli ktoś czuje się źle w związku z tym, co pokazuję na swoim profilu na Instagramie, niech kliknie „unfollow”. Dbajmy o swoje zdrowie psychiczne. Otaczajmy się ludźmi, którzy wnoszą coś pozytywnego do naszego życia – także w świecie wirtualnym.
Justyna Lis o samoakceptacji w erze mediów społecznościowych: „Trudno czuć się wystarczającą w świecie, który ciągle każe nam być najlepszymi wersjami samych siebie” [Czule o ciele]
Influencerka Justyna Lis opowiedziała o (momentami wyboistej) drodze do samoakceptacji, a także o tym, jak okazuje sobie czułość na co dzień. Dlaczego zdecydowała się mówić o miłości do siebie i własnego ciała na Instagramie czy TikToku? Czy to jej misja?W rodzimych mediach można przeczytać, że porzuciłaś aktorstwo na rzecz macierzyństwa. Poza tym twoi fani oraz fanki często pytają na Instagramie, czy zakończyłaś karierę. Jak to jest w rzeczywistości?
To pytanie rzeczywiście pojawia się dość często. Nie porzuciłam kariery. Tak się stało, że mój partner, Tomek, stał się bardzo popularny w momencie, w którym ja zwolniłam – zaszłam w ciążę, a następnie urodziłam dziecko. Zauważyłam, że teraz nie jestem postrzegana przez niektórych ludzi jako Malwina Buss – aktorka, ale jako partnerka Tomasza Włosoka albo matka dziecka Tomasza Włosoka. To zrozumiałe, że nie wszyscy mnie kojarzą. Nie przeszkadza mi to. Jednak myślę, że przez tego rodzaju opinie kobiety w moim zawodzie często nie decydują się na macierzyństwo. Boją się, że zostaną zapomniane.
Byłam aktywna zawodowo i grałam do szóstego miesiąca ciąży. Wróciłam do pracy niedługo po urodzeniu dziecka. Brałam udział w castingach, ale uświadomiłam sobie, że to nie jest mój moment. Pod względem psychicznym, jak również fizycznym. Potrzebowałam przerwy.
Osoby, które piszą, że porzuciłam karierę, po pierwsze: w ogóle mnie nie znają, a poza tym chyba nie myślą o tym, jak ich słowa mogą wpłynąć na drugiego człowieka, brakuje im empatii.
Zauważyłam, że ludzie w dzisiejszych czasach nie potrafią odpoczywać. Ciągle są w pracy albo myślą o pracy. Ja też bardzo długo tego nie potrafiłam. Jednak nauczyłam się tego i muszę przyznać, że najpiękniejsze rzeczy w moim życiu wydarzyły się właśnie wtedy, gdy pozwoliłam sobie na tak zwane nic-nierobienie.
Wspomniałaś o Tomku Włosoku, czyli o swoim partnerze. Często pokazujecie się razem na Instagramie, zdecydowanie rzadziej publicznie. Ale wydaje się, że tworzycie bardzo cool parę i że możecie zawsze na siebie liczyć. Mam rację?
Jesteś szczęściarą, bo masz Tomka – często dostaję takie wiadomości. Niestety wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że jak się poznaliśmy, to byliśmy na bardzo podobnym etapie w życiu. Dopiero po studiach, z niewielkim dorobkiem artystycznym. Takie nieopierzone kurczaczki. Od początku mocno się wspieraliśmy. To się nie zmieniło. Kochamy się bezwarunkowo, pozwalamy sobie na wszystko, nie oceniamy się. Tomek bardzo często powtarza, że nie byłby w tym miejscu, w którym jest teraz, gdyby nie ja. Bo nikt w niego tak nie wierzył jak ja, nie był przy nim.
Jak wiesz, ten cykl nazywa się Czule o ciele. Powiedz, proszę, jak okazujesz sobie czułość na co dzień?
Wbrew pozorom to bardzo trudne pytanie. Dopiero uczę się tej czułości. Na pewno zmieniłam sposób, w jaki mówię o sobie i swoim ciele. Kiedyś pytałam Tomka, jak w ogóle może na mnie patrzeć... Teraz oszczędzam sobie takich komentarzy. Patrzę na swoje ciało i myślę, że fajnie wygląda.
Czułość dla mnie to także ruch, ale w formie oraz ilości, która mi akurat odpowiada. Trenuję tajski boks. To najlepsze, co dla siebie robię. Zyskuje na tym nie tylko moje ciało, ale również moja głowa. Po treningach czuję się jak prawdziwa bogini. Co więcej, zyskuję pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa jako kobieta. Wiem, że jeśli ktoś mnie zaczepi, gdy będę gdzieś szła sama w nocy, będę potrafiła się obronić.