Poniżej fragment książki „I jak się z tym czujesz?” autorstwa Josha Fletchera w przekładzie Piotra Cieślaka

Daphne ponownie odwiedziła mój gabinet. Poprzedniego wieczoru gościła w moim salonie, lecz nie osobiście. Postanowiłem obejrzeć mój ulubiony film z nią, próbując znieczulić się na jej widok podczas terapii. Okazało się to absurdalnym pomysłem, który wywołał we mnie fascynację i dziecinny zawrót głowy. Silny niepokój mieszał się u mnie z podekscytowaniem,
że ta legenda kina i sceny będzie siedzieć naprzeciwko mnie w moim niczym niewyróżniającym się gabinecie.
Pewnie cię nie zdziwi, że tego dnia uczesałem się i ogoliłem, a rano wyprasowałem koszulę po raz pierwszy od ślubu przyjaciela w zeszłym roku. Daphne odłożyła torebkę na bok i się uśmiechnęła. Potrafiła znakomicie maskować swoje uczucia, będąc oglądaną przez innych, i rozróżnienie między autentycznością a grą było niezmiernie trudne. Siedziała wyprostowana,
otoczona subtelną aurą dostojeństwa.
Josh: Wolisz, żebym zwracał się do ciebie „Daphne”, czy powinienem raczej używać twojego prawdziwego imienia?
Daphne: Nie sądzę, żebym kiedykolwiek twierdziła, że mam na imię inaczej niż Daphne.

Zaczerwieniłem się w jednej chwili. Niespokojnie poprawiłem się na krześle, próbując zachować spokój.
Josh: Ja… to znaczy tak, przepraszam…
Daphne (z uśmiechem): Nic nie szkodzi. Nie jestem naiwna. Zdaję sobie sprawę, że wiesz, kim jestem. Co więcej, przyjaciółka pokazała mi niedawno pewną parodię twojego autorstwa, którą opublikowałeś w internecie. Może nie pamiętasz, bo było to już jakiś czas temu. Przyznam, że podobieństwo było uderzające.

Twarz płonęła mi nadal, z tym że teraz zapewne była krwistoczerwona. Czułem rodzące się na czole kropelki potu. Wspomniana przez Daphne parodia była filmem, który umieściłem na mojej stronie na Instagramie kilka lat wcześniej. Udaję w nim jednego z moich ulubionych filmowych detektywów; kobietę, w którą całkiem przypadkiem wcieliła się siedząca przede mną gwiazda. Grając stoicką i chłodną panią detektyw w zdominowanym przez mężczyzn świecie tego obrazu z gatunku film noir, przełamywała lody z budzącymi grozę postaciami z przestępczego półświatka, strzelając zapalniczką Zippo i prosząc o papierosa. „Masz czym nakarmić mój żar?” – pytała chłodnym, miękkim głosem, trzymając płomień przed oczami rozmówcy.

Josh: Pamiętam. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że mój klip został nagrany z podziwu dla postaci, którą grałaś w tym filmie. Wybacz. Jeśli cię w jakikolwiek sposób uraziłem, natychmiast usunę ten materiał. I będę bardziej ostrożny…
Daphne: Nie rób scen, Joshua. Zostaw to mnie. Nawet się uśmiałam, choć nad intonacją powinieneś trochę popracować. To chyba oczywiste, że gdybym poczuła się urażona, nie siedziałabym tu, płacąc za przywilej korzystania z twoich usług.
Josh: Masz rację.

Daphne uśmiechnęła się do mnie i splotła dłonie na skrzyżowanych kolanach. Odniosłem wrażenie, że to ja jestem obiektem analizy. Zdominowała pokój. Nie przywykłem do takiego układu sił.

Daphne: Mam na imię Daphne. Używam tego imienia poza światem aktorskim. Wielu aktorów ma pseudonimy artystyczne. Moje drugie imię kojarzy się z sukcesem. To nim się posługuję, gdy wykonuję swoją pracę. Przypuszczam jednak, że tutaj, w tym kontekście, bardziej odpowiednie będzie imię Daphne.
Josh: Jasne. Co cię tu sprowadza, Daphne?
Daphne: Jestem w mieście od kilku tygodni. Reżyseruję i gram w mojej najnowszej sztuce, wystawianej w ramach międzynarodowego festiwalu.
Josh: To wspaniale! Ale tak naprawdę pytałem o to, co sprowadza cię do mojego gabinetu. Choć ujawnienie powodów przyjazdu do Manchesteru też mnie zaciekawiło.

Spuściła wzrok i na chwilę zdjęła maskę niczym aktor, który ze zdumieniem stwierdza, że zapomniał dobrze przećwiczonego tekstu. Po chwili spojrzała na mnie z uśmiechem. Odzyskała
rezon.

Daphne: Oczywiście. Wybacz, moje rozmowy zwykle sprowadzają się do wymiany uprzejmości. Przyszłam do ciebie, bo potrzebuję pomocy w zmaganiach z negatywnymi uczuciami. Często mnie prześladują. Serdeczna przyjaciółka powiedziała mi, że jesteś bezpieczną osobą, z którą mogę na ten temat porozmawiać.
Josh: Nie ma lepszego komplementu niż czyjaś osobista rekomendacja.

Daphne przyglądała mi się przez chwilę, a potem wyjęła z torebki tubkę balsamu do ust i delikatnie go nałożyła.

Daphne: Te negatywne uczucia stoją na przeszkodzie moim osobistym zamierzeniom. Chciałabym, żebyś pomógł mi się ich pozbyć. Utrudniają mi wszystko, cokolwiek chcę zrobić, i po prostu tracę przez nie czas. Tylko wiesz… Nie chcę grzebać w swojej przeszłości ani robić niczego, co wymagałoby nadmiernego skupiania się na sobie; po prostu potrzebuję twojej pomocy, żeby jakoś się naprawić. Najlepiej w ciągu pięciu tygodni, bo wtedy kończą się moje
występy tutaj i wracam do Londynu. Albo po prostu zrób w tym czasie, co w twojej mocy.
Josh: Naprawić? Wygląda na to, że czujesz się w jakiś sposób zepsuta.
Daphne: Bo jestem. Codziennie o wpół do czwartej nad ranem budzi mnie łomot własnego serca. To nie jest normalne. Lekarz twierdzi, że to kwestia stanów lękowych, ale jak to możliwe, skoro śpię?

Umilkła i wyjrzała przez okno. Po sąsiedzku znajduje się drugi biurowiec. Z mojego gabinetu widać było przyjęcie urodzinowe urządzone w jednym z pomieszczeń. Tamtejsi pracownicy mieli papierowe czapeczki i dmuchali w gwizdki.

Daphne: Owszem, mam stany lękowe… Ostatnio mocno mi dokuczają.
Josh: Doceniam, że mi o tym mówisz.

Wciąż nie mogłem ogarnąć rozumem, że mam przed sobą słynną aktorkę. Czułem się trochę oszołomiony i przyznaję, że jakaś część mnie dbała o zachowanie pozorów. Ale im dłużej rozmawialiśmy, tym lepiej odnajdowałem się w ramach odniesienia Daphne. Zjawisko to zachodzi wówczas, gdy wchodzisz do świata klienta i zaczynasz patrzeć z jego perspektywy oraz przeżywać jego doświadczenia tak, jakbyś był na jego miejscu. Tak też zrobiłem.
Daphne opowiedziała mi o trudnościach związanych z jej karierą. Nieustanne zainteresowanie mediów, dążenie do kolejnych sukcesów, wyczerpanie wynikające z pracy po szesnaście godzin na dobę i podróżowania po świecie. Choć w teorii wyglądało to fantastycznie, wyczułem, że Daphne marzy o stabilności, spokoju i przytulnym domu. Miała dwójkę nastoletnich dzieci, za którymi bardzo tęskniła. W ciągu dwudziestu minut wniknąłem w świat Daphne – moje ramiona i klatka piersiowa napięły się, mimowolnie naśladując mowę jej ciała, gdy zacząłem odczuwać presję, pod jaką się znajduje. W terapii psychodynamicznej proces ten nosi nazwę „przeniesienia”.

Daphne: Odczuwam też inne rodzaje presji…

Posmutniała, a ożywienie, z jakim opisywała stresy towarzyszące jej w pracy, częściowo wyparowało. Wbiła wzrok w kolana. Przygarbiła się lekko i zaczęła nerwowo bawić się pierścionkami.
Daphne: Wykraczają poza sferę zawodową. Boże, samo mówienie o tym na głos rzuca trochę światła na sprawę, prawda?
Josh: Istotnie. Dla mnie to jeden z cudów terapii. Mówienie o czymś na głos może nieoczekiwanie nadać zmartwieniom konkretny kontekst.
Daphne: Czy muszę ci opowiedzieć o wszystkim, żeby terapia zadziałała? Czy to konieczne, żeby mnie naprawić… to znaczy, żeby mi pomóc?
Josh: Bardzo wierzę w potęgę rozmawiania o trudnych sprawach. Zwłaszcza z kimś, komu możesz zaufać, i w bezpiecznym otoczeniu. Z drugiej strony nie widzę żadnych korzyści z relacjonowania spraw, z których nie jesteś gotowa się zwierzyć. Absolutnie nie zamierzam cię naciskać w ten sposób.
Daphne: Ufam ci tylko dlatego, że zaufała ci Abosede. Zmagam się z poczuciem własnej tożsamości. I w sumie sama nie wiem, co przez to rozumiem.
Josh: Chcesz powiedzieć, że nie jesteś pewna tego, kim jesteś?
Daphne: Wiem, że jestem utalentowaną artystką. Mam aż nadto powodów do przechwalania się, by to udowodnić. Tylko że… Kiedy kładę się spać, mam takie wrażenie, jakbym pożyczyła od kogoś to ciało i ten umysł tylko na chwilę. Czuję się jak wielka marionetka, którą mogę pociągać za sznurki w ciągu dnia.
Josh: Wyczuwam w tych słowach samotność, Daphne. Kiedy wyobrażam sobie teatr lalek, widzę publiczność czerpiącą radość z oglądania kukiełek na scenie, lecz kosztem uśpienia racjonalności. Wszyscy zapominają o lalkarzu, który daje życie przedstawieniu. Nikogo tak naprawdę nie interesuje, kto wprawia w ruch lalki podczas występu.
Daphne: Tak. Ja…

Wyjrzała przez okno. Oboje patrzyliśmy, jak w akompaniamencie hałaśliwych wiwatów ktoś wnosi wielki tort na przyjęcie w naprzeciwległym biurze. (…) Zaczęła się jąkać. Jej policzki i podbródek drżały. Ale po raz kolejny udało się jej opanować. Potrafiła niewiarygodnie dobrze panować nad emocjami.

Daphne: Widzisz? Nawet teraz… Przyszłam tu, żeby spróbować sobie pomóc, a wpadam w totalne przygnębienie, patrząc na jakąś imprezę. Skąd to się bierze? Możesz mi przepisać jakieś tabletki czy coś w tym rodzaju? Kurczę, to chyba gorsze niż spotkania agentów artystycznych z korporacyjnymi klientami.
Josh: Jestem psychoterapeutą. Od stawiania diagnoz i przepisywania leków są psychiatrzy.
Daphne: To jakaś różnica?
Josh: Tak. Psychiatrzy przez wiele lat studiują psychologię i poznają tajniki farmakoterapii. Psychoterapeuci szkolą się w słuchaniu i stosowaniu różnych metod terapeutycznych. Widzę, że korci cię szybkie rozwiązanie problemu.
Daphne: Tak byłoby najlepiej. A w takim razie jak zamierzasz mnie naprawić?
Josh: Powtarzam się, ale nie sądzę, by coś w tobie było zepsute, Daphne. Jeśli zechcesz kontynuować terapię, będzie ona polegała na wspólnej pracy, by określić, na czym w twoim odczuciu polega problem bądź problemy. Specjalizuję się w stanach lękowych, więc w miarę moich możliwości będę służył ci swoją wiedzą w tym zakresie. Ale moja praca nie polega na doraźnym tuszowaniu bolączek. Wierzę, że stany lękowe mogą wynikać z niesprzyjających osobistych przekonań. Mogą być skutkiem stresu i poważnych życiowych zmian albo krzywd, które nas spotkały. A co konkretnie je wywołało… cóż, tu będziesz musiała mi pomóc.

Daphne znów obrzuciła mnie wnikliwym spojrzeniem, jakbym to ja był obiektem analizy, a nie ona. Po chwili zauważalnie się odprężyła, jakby zadowolona z efektu swoich milczących badań. A potem zrobiła coś, co nazywam zrzuceniem terapeutycznej bomby prawdy.\

Daphne: Moja matka… k***wsko mnie nienawidzi.

Daphne wyprostowała nogi i podenerwowana opadła na oparcie sofy. Jej dłonie spoczywały wnętrzami do góry. Po czterdziestu minutach podtrzymywania iluzji nagle się rozpadła. Nawet ja byłem zaskoczony.

Josh: Rozumiem.
Daphne: Boże, Josh, to takie oczywiste. Ta osiemdziesięcioletnia s**a nie uśmiechnęłaby się do mnie, nawet gdybyś przystawił jej pistolet do głowy i kazał to zrobić. Pewnie jeszcze modliłaby się, żebyś ją zastrzelił, bo wtedy nigdy więcej nie musiałaby ze mną rozmawiać. Czy to nie okropne, że mówię w ten sposób o własnej matce?
Josh: Niczego nie oceniam. Jestem tu, aby słuchać i podążać za twoimi uczuciami. Nietrudno zgadnąć, że przepełnia cię gniew względem mamy, prawda?
Daphne: Jest odrażająca. Ze świecą szukać drugiej tak płytkiej kobiety. I tak niewiarygodnie krytycznej. A w każdym razie krytycznej względem mnie. Moi bracia to całkiem co innego. K***s i jaja dają ci przepustkę do jej bezwarunkowej miłości. Ale mój wściekły srom był stałym
pretekstem do nieustannego kontrolowania mnie, odkąd wypchnęła mnie z łona. Szczerze mówiąc, powinna napisać książkę zatytułowaną „Jak przerzucić na dzieci własne marzenia”. Jest w tym ekspertem. Geniuszem, Josh.
Daphne: Naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem znosiłam to przez całe życie. Pięćdziesiąt trzy lata! Choć właściwie to mniej, bo kiedy byłam dzieckiem, zachowywała się inaczej. Wszystko się zmieniło z chwilą, gdy weszłam w okres dojrzewania. Najpierw stałam się obiektem jej pogardy, a potem osobistym projektem, którego celem było uformowanie mnie w coś społecznie „akceptowalnego”. (…) Dlaczego? Dlaczego mnie nienawidzi…? Przepraszam.
Nie cierpię okazywać słabości. Mówiłam, że jestem zepsuta. Nie wiem, dlaczego ci o tym opowiadam. Chcę tylko móc normalnie spać i nie budzić się z łomoczącym sercem. Chcę móc wyjść z przyjaciółmi na kolację i dobrze się bawić.
Josh: Wręcz przeciwnie. Myślę, że akurat w tym pokoju, w przypadku tej relacji terapeutycznej, to, o czym mówisz, może przynieść korzyści. Dziękuję.
Daphne: Dlaczego mi dziękujesz?
Josh: Ponieważ to, co zostało tutaj powiedziane, wykracza poza granicę murów mających ochronić nas przed osądami. Mimo że mnie nie znasz, postanowiłaś ujawnić tę stronę siebie, którą, jak przypuszczam, mało kto kiedykolwiek widuje. To nieczęste i bezcenne, a w tym gabinecie ze wszech miar właściwe. Doceniam, że rekomendacja przyjaciółki pomogła ci nabrać do mnie zaufania, lecz to w niczym nie umniejsza moich odczuć.
Daphne: I ja dziękuję. Choć czuję się jak rozpieszczony bachor, który przyszedł ponarzekać na swoją matkę. Niech to szlag, już teraz zachowuję się jak stereotypowa pacjentka psychoterapeuty!
Josh (chichocząc): Nie mówię „nie”.

Uśmiechnęła się, sprawiając wrażenie spokojniejszej.

Josh: Wspomniałaś, że chciałabyś spotykać się z przyjaciółmi. Co konkretnie chciałaś przez to powiedzieć?
Daphne: Wszelkie wydarzenia towarzyskie w moim życiu osobistym budzą we mnie dławiący niepokój.
Josh: W życiu osobistym?
Daphne: Przeprowadź ze mną wywiad albo postaw mnie przed kamerami, a będę się zachowywać jak na włączonym autopilocie. Ale zrób cięcie i przejście do życia osobistego i zaczną się problemy. Delikatnie mówiąc. Między innymi dlatego się do ciebie zgłosiłam.
Josh: Mam rozumieć, że jest silny kontrast między tym, jak zachowujesz się w pracy, a tym, jak funkcjonujesz poza nią?
Daphne (bez wahania): Tak.
Josh: Co się dzieje, gdy wchodzisz w interakcje z ludźmi na płaszczyźnie osobistej? Wygląda to prawie tak, jakbyś mówiła o dwóch różnych osobach.
Daphne: Zamykam się w sobie i za dużo myślę. Nawet gdy jestem wśród przyjaciół. Albo większości mojej rodziny. Wszystko staje się… mniej automatyczne. Nacechowane większą niepewnością. Nagle staję się skrajnie wyczulona na opinie innych ludzi. Chcę wtedy uciec w ciszę i pobyć sama. To jakiś obłęd. A ja jestem zepsuta. Obłędem. Na przykład dzisiejszy poranek. W przyszłym tygodniu ma do mnie przyjechać rodzina, włącznie z matką. Na samą myśl o tym czuję ucisk w żołądku, a serce zaczyna mi bić szybciej. Przecież to głupie. Jestem dojrzałą kobietą po pięćdziesiątce. Jakiś absurd…

Pochyliła się i skrzyżowała ręce na brzuchu w obronnym geście.

Daphne: Nie chodzi tylko o moją mamę. To się dzieje dosłownie… wszędzie. Nawet gdy idę coś przekąsić z moim agentem, odwiedzam kuzynów albo przyjaciół w Cotswolds. Niepokój towarzyszy mi zawsze. Wszyscy oczekują ode mnie pewności siebie. Jestem zamożna, los obdarzył mnie urodą; na litość boską, nawet znam łacinę. Ale posadź mnie przy stole, przy którym nie muszę być nieszablonową bohaterką ze sceny, a rozsypię się na kawałki. Po prostu się rozpadnę. Boże, znowu zaczynam skomleć. To żałosne. Przepraszam.

Daphne zaczęła zapinać torebkę, przygotowując się do wyjścia. Poczułem, że muszę szybko coś powiedzieć.

Josh: Nie jesteś żałosna. Okazywanie słabości jest moim zdaniem formą odwagi. Niestety jedną z tych, które nieczęsto cieszą się uznaniem.
Daphne: Mówisz tak tylko dlatego, że podobają ci się moje filmy. Ze względu na to, co robię. Dostaję pochwały jedynie za udawanie ludzi, którymi nie jestem.
Josh: A kiedy powiedziałem, że podobają mi się twoje filmy?

Zrobiła speszoną minę.

Daphne: Kiedy udostępniłeś w internecie swoją koszmarną parodię, napisałeś, że podziwiasz postać tej detektyw.
Josh: To prawda, ale film był… zwyczajnie poprawny. Doceniłem głównie twoją grę aktorską.
Daphne: Czy w podobny sposób oceniasz mój występ tutaj?
Josh: W żadnym razie. Poza tym mam nadzieję, że akurat tutaj nie jesteś aktorką.
Daphne: Okazywanie emocji sprawia mi trudności.
Josh: Wybacz, że poruszę ten temat. Jak wiesz, obejrzałem wiele twoich występów i z mojej perspektywy znakomicie oddawałaś wrażliwość i emocje zarówno na ekranie, jak i na scenie.

Zrobiłem krótką przerwę. Daphne utkwiła we mnie wyczekujące spojrzenie.

Josh: Myślę, że chcę zadać następujące pytanie: „Jak to się dzieje, że okazywanie wrażliwości przysparza ci problemów, skoro patrząc z zewnątrz, wydajesz się w tym cholernie dobra?”.

Nie spuszczała ze mnie wzroku, lecz widziałem, że moje pytanie skłoniło ją do myślenia. Słone lodowce pokrywające jej oczy zaczęły się delikatnie topić. Nadal ani śladu łez. Nie teraz. Jeszcze nie.

Daphne: Łatwo jest okazywać emocje, gdy nie chodzi o ciebie. Gdy nie chodzi… o mnie.

Zanim odprowadziłem Daphne do wyjścia, umówiliśmy się na następny tydzień. Usiadłem, westchnąłem i pozwoliłem mięśniom trochę się zrelaksować. Zapaliłem kadzidełko i podjąłem
próbę dostrojenia się do teraźniejszości. Okazało się to trudne.

Joshua Fletcher – ceniony brytyjski psychoterapeuta. Może pochwalić się imponującym doświadczeniem w zakresie psychologii poradnictwa i terapii poznawczo-behawioralnej w leczeniu zaburzeń lękowych i depresji. Wykształcenie zdobywał na Uniwersytetach w Keele i Salford. Jest nie tylko cenionym profesjonalistą, ale także autorem trzech bestsellerowych książek skupiających się na samopomocy w leczeniu lęków. Jego wiedza i podejście, z którymi można się utożsamić, zapewniły mu ogromną popularność w mediach społecznościowych, szczególnie na platformach takich jak Instagram i TikTok, gdzie jako @anxietyjosh zgromadził ponad 250 tysięcy obserwujących.