Miały łączyć w pary, a oddaliły nas od siebie jeszcze bardziej. Aplikacje wyludniają się w ekspresowym tempie
Aplikacje randkowe wyludniają się w ekspresowym tempie, a z poszukiwania miłości online najczęściej rezygnują kobiety, sfrustrowane niepowodzeniami i przerażone skalą nadużyć. Jak technologia, która miała połączyć nas w pary, ostatecznie jeszcze bardziej nas od siebie oddaliła?

Obiecywano wiele. Chorobliwie nieśmiałym – komfort kontaktu na odległość, nie tak kosztownego emocjonalnie jak pierwsza rozmowa z obcą osobą twarzą w twarz. Beznadziejnie romantycznym – nieograniczony dostęp do potencjalnych osób partnerskich spełniających fantazje o ideale, te wszystkie bratnie dusze, od których miały ich dzielić dwa przesunięcia kciukiem w lewo. Wszystkim – równe, zdemokratyzowane dzięki darmowej technologii szanse na miłość. Ile z tych zamaszystych obietnic udało się zrealizować? Czy Tinder, Bumble, Hinge i inne mobilne narzędzia dla poszukujących relacji, mówiąc kolokwialnie, dowiozły?
W marcu ubiegłego roku sześć osób z różnych części Stanów Zjednoczonych połączyło siły w zbiorowym pozwie przeciwko Match Group, firmie technologicznej, do której należą popularne aplikacje i serwisy randkowe, w tym wspomniane Tinder i Hinge, a także Match.com czy OkCupid. Monopolista rynku randek online został oskarżony o to, że z premedytacją wprowadza ludzi w błąd. Obiecuje miłość, a daje kolejny niezdrowy nałóg. W pozwie przeciwko Match Group próbowano wykazać, że aplikacje i serwisy randkowe są zaprogramowane tak, by uzależniać osoby, które ich używają. Stosując strategie typowe dla gier hazardowych, Match Group ma z premedytacją żerować na osobach szczególnie wrażliwych i podatnych na ten rodzaj stymulacji. Zarząd pozwanej firmy oczywiście uznał zarzuty za niedorzeczne, ale może coś jest na rzeczy?
Aplikacja do kochania, algorytm do zarabiania
Logika podpowiada, że w czasach przybierającej na sile epidemii samotności powinniśmy coraz tłumniej oblegać aplikacje randkowe w poszukiwaniu zasilających interakcji. Tymczasem z każdym rokiem coraz mniej osób korzysta z Tindera czy Bumble. Bo rzekomo cudowny lek na samotność okazał się niebezpieczną trucizną? „Ludzie są zmęczeni. Mają wrażenie, że aplikacje randkowe to praca na drugi etat” – tłumaczyła Lisa Portolan, australijska badaczka relacji i kształtującej je kultury internetu, autorka powieści i poradników, w podcaście „The Hook Up”. „Scrollują w nieskończoność, ale towarzyszy temu fatalistyczne przekonanie o porażce. W tym sensie korzystają z aplikacji randkowych jak z innych platform społecznościowych. Przeglądają zawartość bez emocjonalnego zaangażowania i intencji, żeby faktycznie kogoś znaleźć. A do tego czują, że są zmuszani do wykupienia subskrypcji, na którą ich nie stać”.
Światowa prasa opinii – od „Forbesa” po „The Economist” – już od jakiegoś czasu pochyla się nad spadkiem zasięgów aplikacji randkowych, które notują coraz mniejsze przychody i sukcesywnie tracą użytkowników i użytkowniczki. Z niedawnego raportu agencji Ofcom wynika, że w samej Wielkiej Brytanii w ciągu zaledwie 12 miesięcy konta w aplikacjach randkowych usunęło aż 1,4 mln osób. Akcjonariusze Tindera wyprzedają udziały, a Bumble zwalnia jedną trzecią zespołu, żeby utrzymać biznes na powierzchni. I jak zgodnie potwierdzają specjalistyczne analizy, katalizatorem rynkowego fiaska aplikacji randkowych są wspomniane przez Lisę Portolan płatne subskrypcje.
Wszystkie odcienie Tindera – co trzeba wiedzieć o korzystaniu z aplikacji randkowych
Zawieranie znajomości przez aplikacje randkowe to już dziś standard. Wciąż jednak padają pytania, jak randkować, by znaleźć to, czego się szuka. Miłość, romans, jednonocna przygoda, przyjaźń... To wszystko czeka na Tinderze i podobnych platformach. Jak z nich korzystać? Jakie powinny być twoje pierwsze kroki na Tinderze?

Aplikacje – w przeciwieństwie do tradycyjnych internetowych serwisów randkowych, tworzonych na wzór niegdysiejszych biur matrymonialnych – były tak rewolucyjne, bo nie wymagały żadnych opłat. Zrywały z dotychczasowymi zasadami gry. Nie trzeba było wypełniać parapsychologicznych testów na zgodność charakterów i płacić samozwańczym swatkom. Wystarczyło założyć konto i przesuwać. W prawo, w lewo, w lewo, w prawo. Egalitarny raj. Ale sielanka się skończyła, a algorytm został przepisany na bezwzględne narzędzie do zarabiania. Nie ma na to na razie żadnych dowodów, ale coraz więcej mówi się o tym, że aplikacje trzymają za paywallem najlepsze partie. Wykupisz subskrypcję, zyskasz dostęp do profili, które cieszą się wyjątkową popularnością.
To nie bez znaczenia, że na sile tracą głównie aplikacje i serwisy randkowe adresowane do osób heteroseksualnych. Pozycja rynkowa takich platform jak Grindr jest stabilna, a prognozy – bardzo optymistyczne. Szokujące? Wcale. Kłopoty Tindera wpisują się w dużo szersze zjawisko i potwierdzają, że być może mamy do czynienia z punktem zwrotnym w kulturze relacji.
Fantazje erotyczne o równości
Odwrót od tego rodzaju aplikacji jest objawem wypalenia randkowego, którego doświadcza coraz więcej kobiet. Masowe rozczarowanie kontaktami z mężczyznami manifestuje się czasem w takich zjawiskach społecznych jak „boy sober”, czyli dobrowolny detoks od randek, związków oraz seksu, praktykowany przez coraz więcej młodych kobiet. A one – to średnia wyciągnięta z deklaracji – wolą stawiać na rozwój osobisty i zawodowy oraz inwestować czas i energię w siostrzeńskie relacje niż spalać się w kolejnym niezadowalającym romansie. Czasem nawet zawód heteroseksualną relacją urasta do rangi politycznego protestu – jak 4B, filozofia z radykalnych koreańskich forów internetowych, którą Amerykanki postanowiły przejąć, gdy prezydentem USA został ponownie Donald Trump, mizogin i przestępca seksualny. Koncepcja 4B zakłada rezygnację z seksu, randek i małżeństw z mężczyznami oraz dodatkowe „nie” dla rodzenia im dzieci. Kobiety odchodzą z aplikacji randkowych, bo przytłoczone pogłębiającą się przepaścią światopoglądową (one pozostają liberalne, mężczyźni stają się coraz bardziej konserwatywni), tracą wiarę w możliwość stworzenia wzorcowo partnerskiej relacji, w której druga strona uzna ich podmiotową pozycję.
Nie uwierzysz, co wiedzą o tobie Tinder czy Grindr! Te informacje zbierają o nas aplikacje randkowe
Już dawno skończyły się czasy, w których aplikacje wiedzą o nas tyle, ile sami byśmy chciały czy chcieli. Wielu informacji wcale nie musimy im podawać. Zaawansowane algorytmy śledzenia powodują, że nawet randkowe apki zbierają o nas takie dane, o których nie mamy pojęcia. Dopóki ktoś nie będzie chciał ich wykorzystać albo nie zostaną bez naszej zgody upublicznione.

„Kobieta heteroseksualna, która nie stosuje żadnej autocenzury, nie dokonuje mniejszych czy większych zmian w sobie samej, czego wymaga tradycyjny wzorzec kobiecości, naraża tym samym na szwank swe życie uczuciowe, chyba że pozna mężczyznę, który nie boi się drwin czy ośmieszenia” – pisze feministyczna eseistka Mona Chollet w świetnej książce Wymyślić miłość na nowo. Jak patriarchat sabotuje relacje między mężczyznami a kobietami. „W myśl patriarchalnych kryteriów ten, kto wybiera równą sobie partnerkę, rezygnując w ten sposób z części władzy, którą ma prawo sprawować, zostanie w istocie rzeczy uznany za masochistę czy też oryginała, ewentualnie za zdrajcę albo wszystko to razem. Stawia się w sytuacji przynoszącej hańbę, gdyż zarezerwowanej zazwyczaj dla kobiet”.
Mona Chollet powtarza za Glorią Steinem, ikoną walki na rzecz równouprawnienia, żeby przestać gonić za patriarchalną fantazją o wielkiej miłości, w którą zawsze wpisana jest podległość kobiety, i zacząć „erotyzować równość”. Może więc remedium na kryzys heteroseksualnych relacji i randek online byłaby aplikacja dla wyemancypowanych kobiet i rozumnych mężczyzn?
Feministka na randce
Teoretycznie taką platformą miało być Bumble, aplikacja, która debiutowała na rynku w 2014 roku właśnie jako „feministyczna odpowiedź na Tindera”. W zamyśle Bumble jednym prostym ruchem wywracało dotychczasową dynamikę tradycyjnego heteronormatywnego uwodzenia, które polega na tym, że mężczyzna zdobywa, a kobieta ewentualnie pozwala się zdobyć. Generalnie aplikacje randkowe umożliwiają kontakt dopiero po stworzeniu pary – ale nie ma znaczenia, która strona go zainicjuje. W Bumble pierwszą wiadomość musiała wysłać kobieta. Co miało dawać użytkowniczkom wzmacniające poczucie sprawczości, w kontrze do pozbawiającego kontroli czekania, aż książę się ruszy i zaklika.
„Feminizm według Bumble był od początku problematyczny” – mówiła Lisa Portolan w podcaście „The Hook Up”. „W moich badaniach wyraźnie wyszło, że kobiety nie zawsze chcą inicjować kontakt. Mało tego, gdy to robiły, często nie otrzymywały odpowiedzi na swoją wiadomość, co mogło być przejawem zinternalizowanej mizoginii. Mężczyźni nie byli zainteresowani kobietami, które przejmują inicjatywę. Co w takim razie robili w Bumble? Niezła ironia”.
Dziś w aplikacji, która przeszła subtelny rebranding, by ochronić swoje wpływy na kurczącym się rynku, obowiązują już inne zasady. Kobieta nie musi pisać pierwsza. Zresztą to rozwiązanie od początku było powierzchowne, świadczyło o głębokim niezrozumieniu wyzwań, z którymi mierzą się kobiety randkujące online. Dawało iluzję kontroli, ale kompletnie nie przekładało się na większe poczucie bezpieczeństwa, bo nie chroniło kobiet przed napastliwym podrywem, stalkerami i zdjęciami penisów, o które nie prosiły.
Dziwne sytuacje, które mogą przytrafić się wam na Tinderze. Przeczytajcie, zanim zainstalujecie aplikację!
Tinder i inne aplikacje randkowe to miejsca, gdzie można zawrzeć ciekawe znajomości, ale równie dobrze zniechęcić się do takich praktyk. Dlatego lepiej dmuchać na zimne i wcześniej poznać panujące w owych miejscach zwyczaje, niż porządnie się nie sparować, a sparzyć.

Bezpieczne online, bezpieczne offline
Kwestie komfortu są często zgłaszane przez kobiety rozczarowane aplikacjami do randkowania. Z niedawnego raportu Pew Research wynika, że 57 proc. kobiet uważa randkowanie online za niezbyt bezpieczne, a aż 85 proc. doświadczyło stalkingu o różnym natężeniu po tym, jak jasno zakomunikowały, że nie są zainteresowane relacją. Mogły usunąć połączenie w aplikacji, a mężczyźni i tak szukali z nimi kontaktu. Niektóre przypadki są ekstremalne. Słynny „oszust z Tindera” (powstał o nim film dokumentalny Netfliksa) wyłudzał pieniądze od kobiet, które uwodził przez aplikację. Wśród przemocowych zachowań, których dopuszczają się heteroseksualni mężczyźni, są również te najbardziej brutalne: gwałty i morderstwa. W aplikacjach nie szukają oni miłości. Polują na ofiary. Oczywiście gwałciciele są nie tylko na Tinderze, ale to prawda, że aplikacje randkowe normalizują uprzedmiotawiającą komunikację.
Tu ludzie są towarem. Zachęca się nas, by właśnie tak traktować siebie nawzajem. A przecież nie jesteśmy na zakupach. Szukamy ludzi, z którymi potencjalnie spędzimy resztę życia
Aplikacje randkowe sankcjonują przeświadczenie, że możliwości są nieskończone, a za rogiem na pewno czeka jeszcze lepsza opcja. Taki przekaz dehumanizuje osoby korzystające z randek online. Z kolei jeśli nie widzisz w kimś człowieka, dużo łatwiej jest potraktować go źle. Zerwać kontakt bez wyjaśnienia. Obrażać. Napastować. Wielokrotnie częściej przekroczeń doświadczają kobiety. Co robią aplikacje, by zapewnić im bezpieczeństwo? Niewiele ponad ogólnie przyjęty standard. Można zgłosić użytkownika, który zachowuje się w niewłaściwy sposób, ale w zasadzie nie wiadomo, co z takim zgłoszeniem dzieje się później. Kobieta, która poszła na randkę offline z mężczyzną poznanym przez Bumble i nie czuła się na niej bezpiecznie, może poinformować o tym administratorów aplikacji. Nie wiadomo jednak, jak przetwarzana jest taka informacja.
Często użytkowniczki nie są świadome, jak mogą się chronić, bo aplikacje nie kładą wystarczającego nacisku na przejrzystą, skuteczną komunikację w tym zakresie. A porady w stylu: „Przed randką poproś o nazwisko i przekaż je bliskim wraz z lokalizacją, w której się spotykacie”, nie rozwiązują problemu bezpieczeństwa, bo po raz kolejny zrzucają odpowiedzialność na kobietę. Tymczasem kobiety nie będą bezpieczne online, dopóki nie będą bezpieczne offline. A do tego potrzebujemy zmiany kultury, nie tylko doraźnych rozwiązań w aplikacjach dla szukających miłości. Aplikacje randkowe są w końcu odbiciem rzeczywistości, dysfunkcjonalnego świata niewystarczająco ostrożnych ofiar i bezkarnych oprawców. Z Tindera, na szczęście, zawsze można się wypisać.
(Nie)ludzka technologia, która udaje emocje i mistrzowsko nami manipuluje. „Śmiech czy flirtujący głos to pewnego rodzaju zabiegi”
Ślub z robotem, przyjaźń z hologramem. W obliczu samotności i rozczarowań relacjami z ludźmi coraz bardziej humanizujemy AI. Ale czy sztuczna inteligencja może mieć empatię? – Na razie to wielka symulacja. Po drugiej stronie nie ma kogoś, komu na tobie zależy, kto chce dla ciebie naprawdę dobrze albo i źle. Tam jest po prostu narzędzie – mówi filozofka Aleksandra Przegalińska.