Miałam 13 lat, gdy jedno zdanie nauczycielki zrujnowało moją samoocenę. Niestety... dziewczynki nadal je słyszą
Gdy słyszę, że na świecie panuje kult szczupłego ciała, zastanawiam się, co w takim razie w moim przypadku poszło nie tak. Czy w mediach bardziej przebił się bodyshaming w kierunku nadwagi, a ten odnoszący się do niedowagi to marginalny problem, a dla niektórych wymysł? Kto by przecież nie chciał być szczupły? Otóż ja, choć wiele wskazuje na to, że nie jest to moja własna wewnętrzna potrzeba.
W tym artykule:
- Bodyshaming fundujemy już nawet dzieciom
- Robimy postępy, ale na polu fatshamingu
- Panuje kult „komentowania ciała”
A wszystko zaczęło się tak, jak u wielu innych kobiet, w okresie późnodziecięcym, kiedy dojrzewanie pukało już nieśmiało do mojego pokoju wypełnionego marzeniami o życiu w świecie Harry’ego Pottera i Ani z Zielonego Wzgórza. Perspektywa dojrzewania wcale nie wydawała mi się kusząca – bardzo dobrze było mi w dziecięcym ciałku, a zmiany dostrzegane u koleżanek kompletnie odstraszały od przepoczwarzania się w kobietę. 20 lat temu o dojrzewaniu nie mówiło się zbyt wiele, szczególnie na małej lubelskiej prowincji. Matki raczej nie wdrażały swoich córek w arkana tego wymagającego procesu, ale nic w tym dziwnego, ich matki również unikały takich rozmów. Zmiany w ciele po prostu się wydarzały i należało je przyjąć z łagodną akceptacją.
Nie sądziłam, że poszukiwanie idealnej sukni ślubnej może okazać się tak nieprzyjemnym doświadczeniem [felieton]
Wyobrażałam sobie poszukiwania idealnej sukni ślubnej, jako coś absolutnie wyjątkowego. Jednak moje oczekiwania boleśnie zderzyły się z rzeczywistością. Niestety w tym salonie sukien ślubnych wcale nie było miło.Bodyshaming fundujemy już nawet dzieciom
Początek dojrzewania to dla wielu nastolatków bardzo wymagający okres. Nie każdy przeistacza się w zgrabnego łabędzia i ja zdecydowanie taka nie byłam. Nieproporcjonalna, dziwnie wydłużona, blada i rozedrgana od buzujących hormonów, z kończynami jak patyczki, które wcześniej, przy niższym wzroście, wcale nie rzucały się tak bardzo w oczy. I w tym newralgicznym momencie, w wieku 13 lat, stanęła na mojej drodze osoba, która głośno wyartykułowała wszystkie te niewypowiedziane obawy i kompleksy, w otoczeniu całej klasy. Aż trudno uwierzyć, jak jedno krótkie zdanie może odcisnąć piętno na długie lata. Mamy rok 2002 i pierwszą lekcję WF-u szóstoklasistki w nowej szkole. Wrzesień był naprawdę upalny, zatem podczas lekcji na zewnątrz wymagano krótkich spodenek i nie była to uprzejma prośba. Niezależnie od tego, ile każda dziewczynka ważyła i mierzyła, miała przebiec duże boisko na czas. Czy dało się porównać możliwości dziecka trenującego siatkówkę i dziecka dosyć wątłego? Jak się okazuje, dało się i owa skala porównawcza była zupełnie normalna i powszechnie akceptowalna.
Oprócz koszmarnych kompleksów spowodowanych niskimi stopniami z WF-u pojawiło się coś nowego, gorszego. Jedno pamiętne zdanie nauczycielki, niczym nasionko trującego chwastu, które wpadło na podatny grunt: „Matko, jakie ty masz chude i krzywe nogi”.
Ściana łez na 13-letniej buzi z nieproporcjonalnie wielkim nosem i usianej trądzikiem, przysłoniła wszystko inne. Czas się zatrzymał, ale mimo tego, zmysł wyłapywania min koleżanek wyostrzył się. Prawdopodobnie nie widziały we mnie tego, co wuefistka, ale po tych głośno wypowiedzianych słowach, zakodowały wizję tego, jakiego ciała lepiej nie pokazywać: takie nogi są chude, takie nogi lepiej zasłaniać, takie nogi można wyśmiać. Wiele zdań i opinii dzieci czerpie właśnie od dorosłych. Możliwe, że w ich głowach wtedy również zasiano ziarenko, z którego wyrosło przyzwolenie na krytykę ciał innych kobiet.
Robimy postępy, ale na polu fatshamingu
Krótkich spódnic i sukienek nie założyłam aż do trzeciego roku studiów, co wydaje się absurdalne. Cały czas z tyłu głowy miałam przekonanie, które potwierdzały telewizyjne stylistki typu Trinny i Suzannah, że mniej piękne części ciała lepiej zasłaniać. Wszak nie powinnam narażać innych na nieestetyczny widok chudych nóg, które na pewno odwrócą ich uwagę od rozmowy ze mną albo, co gorsza, przyciągną oceniający wzrok obcych. Moda na spodnie rurki zdecydowanie nie pomagała.
W ostatnich latach w końcu zaczęto mówić, jak fatalnym zjawiskiem jest body-shaming. Coraz więcej dowiadujemy się na temat ciałoakceptacji, różnorodności, piękna w każdym rozmiarze. Jednak z moich, oczywiście zupełnie subiektywnych, obserwacji wynika, że robimy postępy, ale raczej na polu fatshamingu.
Chudość niejako wciąż skazana jest na bezrefleksyjne komentarze, które objęte są parasolem ochronnym rzekomej troski o zdrowie. „A ty coś jesz w ogóle?”, „No, przydałoby się troszkę więcej ciałka”, „Facet nie pies…”, „Ale ty masz chude ręce”, „Po prostu jedz więcej”. Każdy dodatkowy kilogram był osiągnięciem, ale niestety genetycznie ciężko było to przeskoczyć. Jadłam normalnie, ale wizualnie nie mogłam tego udowodnić. Doszło do tego, że cieszyłam się na wieść, że leki, które musiałam brać, powodują tak zwane „puchnięcie”. Wszelkie komentarze na temat mojej chudości przyjmowałam z pokornym uśmiechem, tym samym dając przyzwolenie na ocenianie. Spuszczenie wzroku, po kolejnym dobrotliwym przytyku, było wyrazem przepraszania za istnienie w takim, a nie innym rozmiarze. Ważna była waga, a nie zdrowie. WF był dla mnie koszmarem, zatem jakiekolwiek ćwiczenia były zmuszaniem się, bo mój organizm nie zakodował, że będzie to dla niego dobre i że aktywność fizyczna to droga do zdrowego ciała. Prawdziwe błędne koło.
Co jakiś czas Facebook podsyła mi wspomnienia z przeszłości i patrząc na zdjęcia ze studiów, wciąż zastanawiam się, jakim cudem myślałam, że wyglądam źle. Dopiero przyjaciółki uświadomiły mi absurd tej sytuacji, ale niestety stałam się też głucha na komplementy i wciąż nie do końca umiem je przyjmować.
Terapia to najlepsze, co dla siebie zrobiłam. Poczułam ulgę, zaczęłam żyć w zgodzie ze sobą [FELIETON]
Terapia pozwoliła mi poradzić sobie z lękiem i niepewnością, przyniosła mi ulgę. Dzięki niej zaczęłam żyć w zgodzie ze sobą. To zdecydowanie najlepsze, co zrobiłam dla siebie w (dotychczasowym) dorosłym życiu. I, co ciekawe, nie tylko ja tak uważam.Panuje kult „komentowania ciała”
Powiedziałabym, że panuje kult komentowania ciała. Bezlitośnie, bezrefleksyjnie i nieempatycznie, w odniesieniu do własnych subiektywnych standardów piękna, które dla każdego mogą być inne. Media społecznościowe dały pozorne poczucie bezkarności poprzez anonimowość, dlatego komentowanie cudzego ciała, jeszcze nigdy nie było tak proste. Wypowiedź wf-istki zastąpi 10 zjadliwych komentarzy pod postem od przypadkowych osób bez twarzy. Jedyne, co jest ważne w ciele człowieka, to jego zdrowie. Bardzo życzyłabym sobie zlikwidowania body-shamingu w każdej wersji i świata, w którym małe dziewczynki na starcie wyposażone są w świadomość, że liczy się przede wszystkim dbałość o ciało w kontekście zdrowotnym. Ważne jest podchodzenie do niego z uczuciem, robienie tego, co dla niego najlepsze, ale z tolerancją na problemy zdrowotne.
Ciało to nasz dom, jedyny, unikalny, zasługujący na najlepsze traktowanie. Naszym zadaniem jest w miarę możliwości dbać o te domy, by były solidne i wytrzymałe, zamiast poddawać je nieustannemu remontowi, by spełniały cudze oczekiwania estetyczne. W świecie, gdzie body-shaming jest jak żywioł, bezlitośnie niszczący delikatne elementy naszej konstrukcji, musimy nauczyć się być dla siebie zarówno budowniczymi, jak i opiekunami, zapewniając sobie bezpieczne miejsce, w którym możemy żyć w harmonii ze sobą.