Reklama

Angelika Kucińska: W Stanach Zjednoczonych wyraźnie spada zainteresowanie edukacją wyższą. Dane mówią o tym, że coraz mniej osób decyduje się na studia. Oczywiście ważny jest tu kontekst ekonomiczny, bo osoby z pokolenia Z patrzą na starszych od siebie o 10-15 lat milenialsów, zarzynających się, by spłacić kredyty studenckie, więc nic dziwnego, że mają wątpliwości, czy studia to dobry pomysł. Ale może chodzi o coś jeszcze? Może młodzi nie chcą studiować nie tylko w USA i nie tylko z powodów finansowych?

Reklama

Aneta Korycińska: Nie chcą już od jakiegoś czasu, to nie jest nowa tendencja. Zasuwałam na studiach, bo zależało mi na stypendium, na doktoracie, i jednocześnie pracowałam, bo byliśmy biedni. Standardem były dwie i pół godziny snu. A moja młodsza o sześć lat siostra mówiła mi, że może zarobić więcej, opiekując się dzieckiem sąsiadki, niż ja, ucząc. Nie poszła na studia. Radzi sobie nie gorzej niż znajomi nauczyciele z wieloletnim stażem. Dziś młodzi ludzie często chcą studiować za granicą. Wyjeżdżają, żeby wyrwać się z domów. Ale czy kończą te studia? Niekoniecznie. Pracowałam w prestiżowym społecznym liceum, gdzie rodzice naprawdę sporo płacą za edukację dziecka, a dziecko zdaje maturę, zaczyna studia, ale kończy je najwyżej po licencjacie. Mój obecny asystent, który był moim uczniem, zrobił licencjat, a potem powiedział, że ma dość, że nie znosi studiowania, bo egzaminy go stresują. A ma takie pomysły, że gdyby nie on, moja firma by nie działała. Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby młoda osoba bez pełnego wyższego wykształcenia zarabiała sensowne pieniądze, a dziś liczy się pomysłowość. Zresztą osoby, które przychodzą do mnie na korepetycje – a to przecież spory wydatek dla rodziców – też niekoniecznie mają w planach, by po maturze pójść na studia.

Dlaczego? Stracili wiarę w sens studiowania, a może nie uważają, żeby wiedza była jakimkolwiek kapitałem?

Wiedza ma dla nich dużą wartość. Interesują się, chcą wiedzieć, chcą rozmawiać. Często pozostajemy w kontakcie już po zakończonych korepetycjach. Wysyłają mi tytuły książek, które czytają. Zdjęcia z wystaw, na które chodzą. Wiedza ich kręci. Ale nie obchodzi ich studiowanie tylko po to, żeby coś skończyć i mieć papier. Nasze pokolenie lubi papiery. Sama co jakiś czas muszę sobie strzelić nowy kursik. Co chwilę zapisuję się na kolejne studia podyplomowe. Zbieram papierki, bo dają mi poczucie, że się rozwijam i robię coś dla siebie. Młodzi ludzie tak nie mają. Uczę też osoby w spektrum autyzmu. I one często w szkole słyszą, że matura jest nie dla nich. Bo mają autyzm. Wszystkie osoby w spektrum, z którymi pracuję, zdają maturę. Mało tego, te osoby przychodzą do mnie na korepetycje, wiedząc, co będą robić w życiu, a te obszary zainteresowań i aktywności są bardzo konkretne i specyficzne — jeden fascynuje się gramatyką, drugi chce pisać scenariusze do gier wideo. Często potrzebują matury, żeby ją po prostu mieć, a nie żeby pójść na studia, bo już działają zawodowo w obszarach, z którymi chcą się związać na długo. Udaje im się to.

Czy ten protekcjonalny stosunek do osób w spektrum to odgórne założenie, że ich możliwości są mniejsze, to największe wyzwanie, z którym autyści mierzą się w polskiej szkole?

Na pewno jest to duże wyzwanie. Szkoły zapominają, że każdy ma inaczej i warto dokładnie czytać orzeczenia z poradni psychologiczno-pedagogicznych, a nie automatycznie uznawać, że skoro orzeczenie zostało wystawione – niezależnie od jego szczegółowej treści – to dziecko na przykład nie potrzebuje uczyć się dwóch języków. Dużym problemem jest sam sposób uczenia. Wciąż dzieciom zadaje się do przeczytania lekturę, a potem robi test znajomości treści. Tylko że nikt w tym teście nie pyta o problematykę, o ważne zagadnienia, a o rozmiar rękawiczek Izabeli Łęckiej, jakby miał jakiekolwiek znaczenie. Nadal tak się uczy, bo tak uczono kiedyś. W szkole nie kładzie się nacisku na rzeczy ważne. Nie robi się przestrzeni dla dyskusji, a przecież w dyskutowaniu rozwijamy umiejętności komunikacyjne. Tego osoby w spektrum potrzebują bardzo, bo tyle razy usłyszały, że mówią coś niewłaściwego, zachowują się nieodpowiednio albo robią nieadekwatne do sytuacji miny, że w kontaktach z osobami, których nie znają, blokują się. Szkoła w żaden sposób nie odpowiada na tę potrzebę osób neuroatypowych. Również prestiżowa szkoła.

Serio? Byłam przekonana, że prywatne szkoły są bardziej przystosowane do pracy z osobami o różnych potrzebach.

Trochę. Na przykład w niektórych nie ma dzwonków. Ale to już nawet Lidl wpadł na to, że trzeba robić strefy wyciszenia. Takie strefy od dawna były obecne w szkołach specjalnych, od niedawna nawet zaczęły jakoś wyglądać, nie są już kątem za szafą czy składzikiem na szczotki.

Ale chyba też nie chodzi o to, żeby wszystkie młode osoby w spektrum czy z niepełnosprawnością wysyłać do szkół specjalnych?

Oczywiście, że nie! Na tym polega edukacja włączająca, która ma naprawdę dużą moc. Możemy się wiele nauczyć od siebie nawzajem. Pamiętam, jak jeden z moich uczniów, który jest osobą w spektrum, czytał Hamleta jako autystę. Tłumaczył, dlaczego Hamlet umiera wewnętrznie, bo coś nie zgadza się z jego systemem wartości. Że zasady, które wyznaje, są dla niego tak ważne, że woli umrzeć niż funkcjonować w świecie, który rządzi się inną moralnością. To była wspaniała, nowa interpretacja bohatera. Potrzebujemy różnych osób w szkołach publicznych właśnie po to, by prowadzić takie otwierające rozmowy o Hamlecie. Uczniowie sobie poradzą. Młode pokolenie jest bardzo empatyczne. To nie jest dla nich szokujący temat, że ktoś ma autyzm albo jest osobą transpłciową. Gorzej z nauczycielami, którzy są przeciążeni, zarabiają marnie i nie rozumieją, dlaczego mieliby się dodatkowo doszkalać albo przygotowywać osobne sprawdziany dla osób neuronietypowych.

Różnorodność jest dla generacji Z oczywistością, podobnie jak potrzeba zadbania o zdrowie psychiczne. Czy szkoła dba o dobrostan młodych osób?

Uważam, że rodzice powinni odkładać pieniądze z 500+ na terapię dla swoich dzieci. Taki specjalny fundusz. Bo terapia jest droga, a każdy jej potrzebuje. Moi uczniowie mówili mi o swojej potrzebie terapii, bo czuli, że mogą. Byłam i jestem przy nich sobą, mylę się, to ich ośmiela. Nawet dorastający mężczyźni, przychodzili i prosili o wsparcie, bo źle się czuli, chcieli pójść na terapię, ale wiedzieli, że w domu ta potrzeba nie zostanie zrozumiana.

Nie każdy nauczyciel czy nauczycielka jest w stanie zbudować taką relację z osobami, których uczy. Może szkoły powinny zatrudniać terapeutów?

Powinny i to więcej niż jedną osobę, bo jedna osoba nie poradzi sobie z całą szkołą. Choć może pokazać młodym ludziom, że jest takie narzędzie jak terapia, na czym ono polega i że jest pomocne, że działa. Czasem najtrudniejszy jest ten pierwszy krok, by pójść do obcej osoby i opowiedzieć jej o swoich lękach.

To wsparcie emocjonalne jest tak samo ważnym kawałkiem systemu edukacji, jak przekazywanie wiedzy?

Kiedy zaczynałam uczyć, myślałam, że będę po prostu opowiadać o tych wszystkich książkach i wierszach, które znam i które są wspaniałe. Nikt mnie nie uprzedził, że będę wychowywać cudze dzieci, tymczasem ten wychowawczy kawałek to jakieś 80 procent pracy nauczycielki. Ale mam też doświadczenie prowadzenia klasy, w której było 35 osób. Nie jesteś w stanie wszystkich zauważyć, zareagować na każdy spadek nastroju. Dlatego terapeuta w szkole jest bardzo potrzebny.

Media donosiły w ubiegłym roku, że żeby dotrzeć do młodych osób, trzeba podawać im informacje tak, by ich przebodźcowane głowy były w stanie zareagować. W krótkich, zwięzłych, atrakcyjnych, sycących formach. Szkoła ma być jak TikTok. To prawda?

Tak. Sama publikuję treści edukacyjne na trzech platformach, Facebooku, Instagramie i TikToku. Widzę w statystykach, że na Facebooku głównie docieram do osób starszych ode mnie. I one często się oburzają, że filmiki są szybkie, kolorowe. „A po co tyle napisów?”. „A po co to tak miga?”. Na Instagramie to samo minutowe wideo jest OK - zostaje uznane za fajne, śmieszne. Na TikToku, gdzie odbiorcy są najmłodsi, minuta to za dużo. Chyba że przyciągniesz uwagę ciekawostkami. Możesz opowiedzieć na TikToku o średniowiecznym wierszu „Rozmowa mistrza Polikarpa ze Śmiercią” pod warunkiem, że zainteresujesz oglądających nieoczywistym faktem. Trzeba rzucić przynętę. Powiedzieć coś szokującego. Na przykład: „Czy wiecie, że to był analfabeta?”.

Wszystko, co mówisz, przeczy powszechnemu przekonaniu, że młodych nic nie interesuje, nie chcą się uczyć, są bandą zadowolonych z siebie, najedzonych idiotów.

Nie są. Do tego to pokolenie, które ma odwagę buntować się przeciwko sytuacjom czy zjawiskom, na które my jedynie narzekałyśmy. Oni już nie chcą tylko narzekać, domagają się zmiany, nowych form podawania wiedzy.

To też pokolenie, które ma odwagę powiedzieć, że nie zgadza się na nadużycia, które bardzo długo były tolerowane w szkołach.

Sama odchodziłam ze szkoły, bo nie było we mnie zgody na przykład na romanse dorosłych nauczycieli z dziewczynami, które dopiero co kończyły szkołę. Media pisały też o molestowaniu uczennic przez nauczyciela wychowania fizycznego. Te informacje o nadużyciach nie wyszłyby na jaw, gdyby nie uczniowie. Wcześniej, gdy nauczyciele zgłaszali różne sytuacje, o których wiedzieli od swoich uczennic i uczniów, dyrekcja nie reagowała. A dzieciakom udało się w jeden dzień zebrać 300 podpisów za odsunięciem tego nauczyciela od pracy z młodymi ludźmi, podpisywały się nawet osoby absolwenckie. To osoby uczniowskie zaproponowały też, by wprowadzić do szkoły warsztaty antydyskryminacyjne. Tylko znowu świetny pomysł skopali dorośli – bo to dorośli powinni wziąć udział w tych warsztatach, a nie wysyłać na nie młodzież, która z tolerancją nie ma problemu.

Ta młodzież też dużo czyta, prawda?

Doczekaliśmy fantastycznych czasów, w których modnie jest czytać książki. Młodzi czytają dużo i to potężne tomiszcza, a każde szanujące się wydawnictwo prowadzi dział young adult, literatury dla młodych dorosłych. Oczywiście, że wolałabym, żeby te książki były pisane bogatszym językiem, bo wtedy młode osoby uczyłyby się rozbudowanych struktur językowych, ale cieszę się, że w ogóle czytają.

A czego potrzebują młodzi od szkoły? Czego ważnego nie daje im system edukacji?

Rozmowy. Nauka nie może być nadrzędnym celem, jeśli nie zauważamy człowieka. Generacja Z jest pokoleniem, dla którego niezwykle ważna jest uważność na jednostkę. W szkole powinna być przestrzeń dla różnorodności, dla dyskusji. Szkoła powinna uczyć młodych rozmawiać ze sobą pomimo dzielących ich różnic. Żyjemy w bardzo spolaryzowanym społeczeństwie, musisz wybrać jedną z dwóch dostępnych opcji, do tego sprowadzają się wszystkie rozmowy dotyczące kwestii społecznych, a przecież chodzi o to, żeby widzieć siebie nawzajem, szanować cudze poglądy, ale też mieć swobodę wyrażania własnych. Potrzebujemy nauczyć się rozmawiać.

--

Aneta Korycińska – polonistka, nauczycielka, oligofrenopedagożka. Pracowała w prestiżowym warszawskim liceum, dziś prowadzi firmę zajmującą się udzielaniem korepetycji. Pracuje z osobami w spektrum autyzmu. W mediach społecznościowych znana jako Baba od polskiego.

---

Reklama

Wywiad ukazał się pierwotnie we wrześniowym wydaniu magazynu GLAMOUR.

Reklama
Reklama
Reklama