Sarsa: „Gdy byłam na szczycie popularności, doskwierała mi samotność. Stałam w przedsionku depresji” [WYWIAD]
Sarsa powraca z albumem „*jestem marta*”. Staje w prawdzie przed fanami i fankami, ale też przed samą sobą. Daje sobie przyzwolenie na popełnianie błędów i – w końcu – przyznaje, że jest szczęśliwa i dumna z siebie.
Pamiętasz dziewczynę z charakterystycznymi czułkami z włosów, w szalonych kostiumach i makijażu? Dziewczynę, która śpiewała takie hity jak „Tęskno mi”, „Naucz mnie” czy „Zapomnij mi”? Tej Sarsy już nie ma. Zastąpiła ją Marta – bogatsza o doświadczenia i przeżycia, ale przede wszystkim po raz pierwszy tak szczera. Wobec siebie i swojej publiczności.
Sarsa stała się rozpoznawalna dzięki programom telewizyjnym typu talent show. W 2015 roku wydała debiutancki album „Zapomnij mi”, który okazał się niekwestionowanym hitem i otworzył jej drzwi do kariery. Piosenkarka znalazła się w gronie najpopularniejszych gwiazd na polskiej scenie muzycznej. Po kilku latach i czterech płytach, które – podobnie jak ta pierwsza – osiągnęły sukces, artystka trochę się wycofała. Zaczęła szukać siebie i postawiła na naturalność. Teraz powraca silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
6 października ukazała się nowa płyta Sarsy „*jestem marta*”. To zbiór osobistych i bezkompromisowych utworów. Refleksyjne, zmuszające do przemyśleń teksty mieszają się z elektronicznymi brzmieniami. Sarsa (wokalistka została przy swoim pseudonimie artystycznym) rozlicza się w nich ze sobą, dzieli doświadczeniami, nie szczędzi nam gorzkich słów. Jak w piosence „Zuch dziewczyna”: No zuch dziewczyna. Słyszałam to nie raz. Masz być na siłach. Mówili: weź się w garść. Nie chce się spinać. Więc ignoruje strach. Ze sobą mijam się.
Zuza Kołodziejczyk: „Nie byłam zupełnie gotowa na popularność” [WYWIAD]
Publikujemy fragment wywiadu z Zuzą Kołodziejczyk, która 10 lat po swoim debiucie na okładce magazynu GLAMOUR, znów jest naszą Cover Girl. Dziś też nas zachwyca i inspiruje.Przekaz mocny, ale płyta niesie nadzieję i daje motywację do zmiany. Szczególnie tym, którzy nie mają odwagi, żeby żyć na własnych zasadach, albo szukają w sobie siły. Bo Sarsa ją znalazła. Blisko 10 lat po debiucie znów czuje się jak nowicjuszka. Czuje ekscytację, bo – jak sama przyznaje – po raz pierwszy jest naprawdę sobą. Nie ukrywa się za scenicznym kostiumem, nie szuka akceptacji, pozwala sobie na potknięcia. Traktuje się z czułością. W rozmowie z nami dzieli się wszystkimi emocjami.
Asia Twaróg: Opowiedz mi, proszę, o Marcie. Kim jest? Jaka jest?
Sarsa: To bardzo trudne, nie wiem, czy jestem w stanie powiedzieć, kim jestem. Przyznaję, że nie znam odpowiedzi na to pytanie, i mam nadzieję, że jeszcze długo jej nie poznam. Bo poznawanie siebie traktuję jak przygodę. Co więcej, nie chcę skupiać się wyłącznie na sobie. Staram się szukać balansu między Sarsą, czyli pewnego rodzaju awatarem, a Martą – tą, którą trochę lepiej znam i widzę codziennie w lustrze, mamą, partnerką. Próbuję dokopać się do siebie.
A czym Marta różni się od Sarsy – tej, którą wiele osób kojarzy z charakterystyczną fryzurą?
Na pewno wizerunkiem. Ja – jako Marta – nigdy nie ubierałam się ani nie czesałam tak jak Sarsa, nie byłam taka kosmiczna. W zachowaniu też można dostrzec pewne różnice. Udzielając wywiadów, byłam „akuratna”, nie chciałam, by ktokolwiek zarzucił mi, że robię coś źle. A tak naprawdę wszystko było źle, bo nie byłam sobą.
W prawdziwym życiu popełniam wiele błędów, chociażby komunikacyjnych.
Jestem bezpośrednia i szczera, co uważam za wartość, ale wiem, że są osoby, które odbierają to inaczej. W przeciwieństwie do Sarsy daję sobie przyzwolenie na to, by czegoś nie wiedzieć.
Jak czujesz się w momencie, w którym teraz jesteś?
Premiera utworu „Prolog 5 minut” (w grudniu ubiegłego roku – przyp. red.) była dla mnie świeżym startem, nowym rozdaniem. Gdy stanęłam w prawdzie i powiedziałam ludziom wprost, że mam wrażenie, że okłamywałam ich przez ostatnie lata, poczułam przypływ weny. Myślę, że jestem w fajnym miejscu, to dobry moment. Mogłabym go porównać do tego, w którym debiutowałam. Tylko moja skóra jest wywrócona na drugą stronę.
„Już się trochę wstydzę marzyć, nie mam śmiałości prosić o więcej” – mówi Daria Zawiałow [WYWIAD]
Daria Zawiałow oddaje w ręce swoich fanek i fanów nową, czwartą w karierze płytę – „Dziewczyna pop”. W bardzo osobistych tekstach mierzy się z niełatwą przeszłością i deklaruje, że dojrzała. A najważniejszą wartością w jej życiu jest miłość. Rozmawiamy z artystką chwilę przed premierą albumu.Z debiutem kojarzą mi się takie określenia, jak „świeżość”, „ekscytacja”, ale również „niepewność”. Nie obawiałaś się tego, jak Twoi fani i fanki przyjmą nowy materiał, który różni się od tego, co wydawałaś w ostatnich latach?
Staram się wyleczyć z myślenia o tym, co powiedzą ludzie, ponieważ jest to niezwykle obciążające i blokujące. Jak chyba każdy artysta życzyłabym sobie, żeby nowy materiał został dobrze przyjęty. Ale, wiesz, widzę, że moja pozycja na rynku muzycznym zmieniła się. Pewne drzwi się zamknęły, inne otworzyły. Oprócz publiczności, która ze mną została, pojawiła się nowa, co naprawdę mnie cieszy. Dzięki temu czuję powiew świeżości i ekscytację, o których wspomniałaś.
Gdy byłam na szczycie popularności, doskwierała mi samotność, byłam nieszczęśliwa, stałam w przedsionku depresji.
Śpiewam o tym w utworze „Balet”: czy jesteś na szczycie, czy jesteś w budzie psiej, tak samo wyje samotność. Za sprawą bolesnych doświadczeń przekonałam się, że nie milionowe wyświetlenia czy kolejne pochwały i platyny, ale stawianie czoła nowym wyzwaniom daje mi prawdziwą frajdę. Zdecydowałam się zacząć wszystko od początku, żeby czuć, żeby dzielić się przeżyciami i emocjami.
Cały wywiad z Sarsą możecie przeczytać w listopadowym numerze magazynu GLAMOUR (w sprzedaży od 26 października 2023).