Najbardziej wyczekiwany film roku to... rozczarowanie! Nie dajcie się nabrać na znane nazwiska
Na ekranizację bestsellerowej powieści „It Ends With Us” niecierpliwie czekali fani na całym świecie. Do kin już w pierwszych dniach popędziły tłumy, zarówno czytelników, jak i tych, którzy z powieścią nie mieli do czynienia, za to ulegli magii skutecznej promocji filmu. W tym gronie byłam i ja. Niestety z kina wyszłam rozczarowana i z pytaniem: Ale co to właściwie miało być?
W tym artykule:
„It Ends With Us” autorstwa Colleen Hoover to książka, która szybko stała się światowym bestsellerem. Porusza bardzo ważne tematy i wiele kobiet utożsamiało się z historią głównej bohaterki, Lily Bloom. Co ciekawe, fascynacja ta wybrzmiała w dużej mierze na Tik Toku, czyli raczej wśród młodej widowni. Historia Lily Bloom to idealny materiał na film, dlatego zainteresowanie produkcją było od początku bardzo duże. Tak, jak i oczekiwania wobec niej. Czy się udało? Uwaga, w tekście pojawi się mały spoiler.
Nowy hit Netflixa zupełnie mnie zmylił. Trzyma w napięciu i wciąga na godziny. Zakończenie wbija w fotel!
Wiemy, że Brytyjczycy potrafią robić seriale kryminalne i mają na to niezawodny przepis. Jednak „Przewodnik po zbrodni według grzecznej dziewczynki” to nowe spojrzenie na ten gatunek. I wyszło naprawdę dobrze!„It Ends With Us” – recenzja
Świeżo po seansie wydawało mi się, że film ogólnie jest poprawny. Trudna historia dąży do pokrzepiającego finału. W obsadzie mamy uznane nazwiska w branży, poza tym ładne kadry i przyjemną muzykę. Po kilku godzinach przychodzi refleksja: „Film jest mi kompletnie obojętny. Jak do tego doszło?” Wobec „It Ends With Us” mam dwa zarzuty. Ten film jest płytki, powierzchowny i prześlizguje się po bardzo trudnych tematach, którym należy się absolutna powaga i pogłębienie. A wynika to prawdopodobnie z tego, że reżyser Justin Baldoni i producenci (w tym Blake Lively) nie wiedzą, czym tak naprawdę ten film miał być. Twórcy chcieli w nim pogodzić zbyt wiele rzeczy jednocześnie i to w nieadekwatny sposób. Jest zbyt ładnie, zbyt wymuskanie, zbyt szybko i bez odpowiednich proporcji. Skala zła nie wybrzmiewa, jest upchnięta pomiędzy gorący romans, a śliczne kadry. Nie czytałam książki, a teraz zastanawiam się, czy to dobrze, czy źle. Może gdybym ją znała, to dostrzegłabym jakąś głębię, bo znałabym kontekst. Przemoc nie powinna być tak wygładzona i otrzymać tak mało czasu w stosunku do płomiennego romansu. Problem widzę też w obsadzie, a konkretnie w głównej bohaterce.
„It Ends With Us” – problem Blake
Fanki książki były bardzo sceptyczne wobec doboru obsady, bo Blake Lively jest starsza o całe 13 lat od książkowej Lily. I choć wygląda młodo, to jednak znacznie poważniej niż przeciętna dwudziestolatka. Uważam, że nie tylko wiek aktorki wpływa na mój negatywny odbiór postaci. Blake jest jak zawsze zachwycająca, wręcz posągowo piękna, uwodzicielska, czarująca tak jak i jej postać w Plotkarze – Serena van der Woodsen. Po obejrzeniu kilku produkcji, w których grała Blake, mam wrażenie, że ciągle jest Sereną. W „It Ends With Us” trudno odebrać jej roztrzepanie, paplaninę i outsiderski styl na poważnie, bo Blake w tym wszystkim emanuje seksapilem, ciągle czarująco się uśmiecha i przygryza usta. Ważna uwaga: film rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych, Lily w liceum i Lily kilka lat później. Zupełnie inaczej odbiera się młodą Lily, graną przez Isabelę Ferrer, w której widać pewną nieporadność, niepewność, wycofanie, dziwaczność i alternatywny sposób bycia. I co ciekawe, to właśnie Isabel jest dokładnie w wieku książkowej Lily. Jest wiarygodna, natomiast Blake zupełnie nie, pomimo że próbowała. I jestem pewna, że współcześnie do dyspozycji jest wiele utalentowanych aktorek po dwudziestce, które doskonale oddałyby dziewczęcość książkowej Lily. Czasami wybranie obsady pod znane nazwiska, które wypromują film, działa na jego niekorzyść w odbiorze, choć pewnie nie na finanse.
„It Ends With Us” – finał bez emocji
Filmy o takiej tematyce powinno oglądać się ze ściśniętym gardłem i zaszklonymi oczami, „It Ends With Us” nie pozostawia żadnej takiej emocji. Na seansie, na którym byłam, na sali dominowały kobiety i było ich naprawdę dużo. Po wyjściu nie widziałam na ich twarzach żadnych głębszych emocji. To bardzo dziwne, bo finał jest pewnym triumfem, któremu każdy kobieta prawdopodobnie przyklaśnie. Nie tak dawno byłam na premierze „Wrednych liścików” i finał tego niby komediowego filmu spowodował, że na korytarzu nawet obce sobie osoby wymieniały zachwyty nad tym manifestem niezależności głównej bohaterki. Manifest Lily z „It Ends With Us” z założenia powinien poruszyć dużo bardziej. Niestety nic takiego się nie wydarzyło. I pomimo niewątpliwego sukcesu finansowego, to nie sądzę, żeby film ten zapisał się w historii kina, a nawet pamięci widzów. Nie jest zły, ani nie jest dobry, po prostu jest.