O co chodzi w konsencie – słowie, bez którego nie ma seksu? Terapeutka i sex coach wyjaśnia
Żeby seks się wydarzył, obie strony muszą się na niego zgodzić, a gdy dojdzie do nadużycia, zwykła przyzwoitość nakazuje wierzyć ofierze. Niby proste, a wciąż wiele osób się na tym wykłada. Pytam Martę Niedźwiecką, terapeutkę i sex coach, o co chodzi w konsencie – słowie, bez którego nie ma seksu.
Angelika Kucińska: Co to jest ten cały konsent?
Marta Niedźwiecka: Konsent można wprost przetłumaczyć jako świadomą zgodę. Chodzi nam o świadomie zaakceptowane aktywności czy interakcje seksualne. Np. jeśli mężczyzna wysyła komuś zdjęcie penisa, a jego odbiorca, nie powiedział wcześniej, że lubi dostawać „dick picki”, to ten mężczyzna łamie zasadę konsentu. Wkracza w przestrzeń drugiej osoby z dosadną treścią, nie pytając, czy to w porządku. Największym złamaniem konsentu jest oczywiście gwałt, użycie kogoś do czynności seksualnych wbrew jej albo jego woli. W seksualności potrzebujemy norm, które będą adaptowały się do zmieniających się warunków. Żeby wiedzieć, co jest dobre, co jest niewłaściwe, jak budować relacje – do tego są potrzebne granice i zasady. Konsent urósł do ważnego trendu. Dziś opisując seksualność, diagnozując, badacze mniej skupiają się na zaburzeniu czy dysfunkcji. Pytają, czy dana rzecz w seksie zwiększa twoje poczucie dobrostanu i czy aktywność została podjęta za zgodą wszystkich zaangażowanych stron. Konsent i dobrostan to dwie nowe kategorie, których używa się, żeby sprawdzać, czy to, co robimy w seksie, jest spoko. Bo jeśli jest konsensualne, czyli decyzja została podjęta świadomie, nie była wymuszona, ani podjęta pod wpływem środków psychostymulujących, i do tego robi nam ta interakcja coś dobrego, cieszy nas, to wszystko jest w porządku.
Czekaj, mówisz o konsencie jako nowej kategorii w opisywaniu seksualności. Zgoda na seks nie powinna być żadną nowością.
Oczywiście, że nie. Tylko że przez wiele, wiele lat żyliśmy w świecie, w którym uważano, że istnieją takie instytucje jak małżeństwo czy relacja przełożony–podwładny, w których ten, kto ma większą władzę, może robić temu podległemu dowolne rzeczy, z wymuszaniem seksu włącznie. Przez setki lat istnienia kultury zachodniej w jej nowoczesnym kształcie nikogo nie obchodziła zgoda tej strony, która nie miała takiej władzy. Najczęściej były to kobiety. Mąż miał prawo posiąść żonę, nawet jeśli była chora, nie miała ochoty, on miał chorobę weneryczną, ona była w połogu… To się nazywało obowiązkiem małżeńskim, nie miało nic wspólnego z prawem każdego człowieka do samostanowienia, ale funkcjonowało. Konsent to rewolucja obyczajowa. Ustawia seks na nowych zasadach. Mówimy: tak, wiemy, że przez lata silniejszy brał sobie seks, kiedy chciał, ale już tak nie będzie. W części stanów w USA wokół zasady konsentu tworzy się już prawo, więc to nie jest kategoria używana wyłącznie przez seksuologów. Prawo mówi wprost: jeśli nie było konsentu, to znaczy, że mamy do czynienia z przemocą na tle seksualnym.
Wyświetlił mi się ostatnio na Facebooku komentarz oburzonego pana, że jeśli on musi uzyskać zgodę na seks, to kobiety powinny informować przed ślubem, że będą mieć migreny.
Mam taki zawód, że muszę rozumieć wszystkie frustracje, nawet jeśli ich nie lubię, więc rozumiem frustrację tego pana. Utrata przywileju, utrata pozycji władzy jest niezwykle frustrująca. Wyobraź sobie, że jesteś bogata, sławna, świat kłania ci się w pas, możesz żądać wszystkiego i dostać to za darmo. I nagle przychodzi ktoś i mówi, że już tak nie będzie. Od tej pory musisz poprosić i uzyskać zgodę. Musisz na nowo negocjować swoją pozycję. Nie dziwię się, że mężczyźni są wściekli. Jeszcze nieraz dostaniemy w twarz absurdalnym argumentem przeciwko idei konsentu. Moim ulubionym jest ten, że konsent zabija flirtowanie. Jeśli twoim jedynym środkiem ekspresji erotycznej jest przemoc, to faktycznie konsent utrudni ci flirt i nie pobzykasz. Mężczyźni przyzwyczaili się do tego, że im się należy, a teraz nie tylko te wstrętne kobiety, lecz także wstrętni prawnicy mogą ich doprowadzić do ruiny, bo zasady gry zmieniają się na niekorzyść seksualnych drapieżników. Ciekawym przykładem były procesy studentów w Stanach Zjednoczonych. Taki koleś z bractwa studenckiego wbijał na imprezę, wybierał dziewczynę, upijał ją i de facto brał siłą. Gdy dziewczyny zaczęły to zgłaszać, wielokrotnie okazywało się, że władze uczelni broniły tych chłopaków, bo np. byli utalentowanymi sportowcami i zdobywali medale dla uczelni. Jeśli byłeś w czymś dobry, to wiedziałeś, że takie świństwo ujdzie ci na sucho...
Mnie szczerze zadziwia ten zbiorowy lament, że oskarżając mężczyznę o przemoc seksualną, niszczysz życie i karierę fajnemu facetowi. Co gorsza, często biorą w tym udział kobiety, które współczują sprawcy.
To są postawy bardzo trudne do zrozumienia. Nikt nigdy nie zapytał, ile kobiecych istnień zostało zmiecionych w wyniku gwałtów wojennych, jak te, które wydarzyły się chwilę temu w byłej Jugosławii. W całym zachodnim prawodawstwie zmierzamy do tego, żeby chronić ofiary, a nie rozczulać się nad potencjalną niewygodą sprawcy. Jeśli ktoś dostaje dożywocie za morderstwo, to nie pytamy, czy będzie miał wygodnie w więzieniu. Tam ma mu być niedobrze, to jest istota kary. Oczywiście, że musimy być czujni na fałszywe oskarżenia, ale osoby nadużywane seksualnie tak się wstydzą, to jest tak piętnujące przyznać się do bycia molestowaną czy zgwałconą, że one zastanawiają się 40 razy, zanim cokolwiek powiedzą. Bo płacą za to wysoką cenę, nawet gdy racja jest po ich stronie.
Co z pijackim seksem? Jest niekonsensualny?
Zawsze. Można się umówić, że będzie seks, i dopiero potem się upić i uprawiać seks, ale zgoda musi zostać udzielona w stanie pełnej poczytalności, czyli nie możemy być pod wpływem alkoholu czy narkotyków. To jest trudny temat, bo tu trzeba wszystkie strony wychować. Mężczyzn, żeby nie dążyli do seksu po pijaku, bo jest to wbrew ich interesom. I kobiety, żeby sobie nie pozwalały na seks po pijaku, jeśli na trzeźwo nie wyraziły na niego zgody. To też trudny temat, bo pod wpływem alkoholu wiele granic się rozmywa. Kiedy jesteśmy pijani, puszczają nam hamulce, ale też dużo trudniej jest obopólnie wpłynąć na rozwojów wypadków. Osoba pod wpływem alkoholu ma większą trudność w wyznaczeniu granic i powiedzeniu „nie”. A druga strona będzie miała większe trudności z usłyszeniem odmowy.
Konsent w Polsce…
Na razie jest rozumiany jako zamach na męskie przywileje, a nie reguła porządkująca układy międzyludzkie. Polacy jeszcze nie dostrzegają, że na konsencie zyskują wszyscy. Jeśli strona inicjująca wie, że „nie” znaczy „nie”, a nie „być może” albo „za chwilę”, unika konsekwencji nadużycia. Z kolei kobiety zyskują poczucie bezpieczeństwa. Kiedy próbuję wyjaśnić to swoim klientom i napotykam opór, to mówię: „Jeśli robisz komuś coś, czego nie zrobiłbyś największemu osiłkowi na siłowni, bo bałbyś, że dostaniesz w mordę, to tego nie rób”.
Marta Niedźwiecka – terapeutka, edukatorka seksualna, pierwsza w Polsce certyfikowana sex coach. Prowadzi podcast „O zmierzchu”.
Rozmowa ukazała się w lutowym wydaniu magazynu Glamour (nr 2/2021) dostępnym na stronie kultowy.pl.