Mam 30 lat, a nie mam męża, dzieci i kredytu. Czy coś jest ze mną nie tak?
Nie licząc karty kredytowej, którą ośmieliłam się wydać na wakacje, podczas których nikogo oczywiście nie poznałam.
„Bycie singielką oznaczało kiedyś, że nikt cię nie chce. Teraz znaczy, że jesteś seksowna. I dajesz sobie czas, żeby zrozumieć, jak chcesz żyć i z kim chcesz spędzić życie” – powiedziała Carrie Bradshaw, chyba najpopularniejsza serialowa singielka. Absolutnie zgadzam się z bohaterką Seksu w wielkim mieście graną przez Sarah Jessicę Parker, szkoda tylko, że inni mają trochę inne zdanie. Inni, czyli kto? Oczywiście wszyscy ci, którzy 30-letnimi singielkami nie są. Zapytałam ostatnio nasze czytelniczki, czy i jak często z ust ich bliskich, czyli rodziny i znajomych, ale i ludzi z pracy, padają pytania o męża i dzieci. Odpisały tak, jak podejrzewałam: bardzo często. Jedna z dziewczyn opisała scenę z pracy, kiedy współpracownicy ochoczo dyskutowali na temat innej koleżanki, a dokładnie statusu jej związku. I stwierdzili, że im będzie starsza, tym trudniej będzie jej kogoś znaleźć. Bo ma przecież swoje przyzwyczajenia i wymagania, a próba ich dopasowania z przyzwyczajeniami i wymaganiami drugiej osoby, może zakończyć się porażką. Okazało się, że autorami tego spostrzeżenia były właśnie osoby w związkach, nawet po ślubie i z dziećmi. Czyli co, eksperci? Czy stan cywilny inny niż „panna” upoważnia kogokolwiek do komentowania przyczyny tegoż stanu?
Szukać czy nie szukać?
Zapytałam o to prawdziwego eksperta, psychologa i psychoterapeutkę Katarzynę Kucewicz. - Na pewno jest w tym ziarenko prawdy – komentuje przytoczone powyżej wnioski. - Im jesteśmy starsze, tym trudniej nam się dostosować, wymagania rosną. Będąc nastolatkami, miało się jedno, dwa kryteria – ot, niech słucha hip-hopu i ma dobre stopnie. I tyle. Z wiekiem te nasze oczekiwania się rozszerzają. Im więcej wymagamy od siebie, tym więcej od partnera. Często wchodząc w relacje, nie chcemy z niczego rezygnować. A tak się nie da, bo związek polega także na rezygnowaniu, czasami na robieniu tego, co woli ktoś, a nie my. Oczywiście w harmonii, ale jadnak – uważa psycholog. Z mojej perspektywy to właśnie znalezienie tej harmonii graniczy z cudem. Mam wrażenie, że od poznania kogoś, kto będzie miał podobne podejście do życia, pracy i zakładania rodziny, bardziej prawdopodobne jest trafienie szóstki w lotto. Bo to oznacza, że ten ktoś musi robić to samo co ja, więc automatycznie rozumieć specyfikę mojej pracy, zabieganej codzienności i braku monotonii. Reasumując, powinnam szukać faceta z tej samej lub podobnej branży. I tu niestety zaczynają się kolejne schody.
Rozstałaś się z chłopakiem? Oto 5 powodów, dla których powinnaś się z tego cieszyć >>>
Większość moich koleżanek singielek, nieco młodszych i tych nieco starszych, narzeka, że nawet gdyby bardzo chciały znaleźć faceta, to nie ma gdzie go szukać. Aplikacje randkowe? Jak się okazuje nawet tam trzeba mieć naprawdę dużo szczęścia, wierzyć w przypadki i zrządzenia losu. Jasne, podobnie jak w każdej innej sytuacji nie trzeba od razu się poddawać (bo wiem, że tacy szczęśliwcy, którzy znajdują miłość w sieci się trafiają), ale mimo wszystko mieć na uwadze ewentualność, że żadna ciekawa znajomość po prostu się nie wywiąże. Gdzie jeszcze w takim razie można próbować wygrać na loterii, czytaj – poznać kogoś fajnego? Może wśród znajomych? Pudło. Jedna z koleżanek ma świetnego faceta. Kiedy go poznałam, zapytałam ją, czy jej chłopak nie ma jakichś fajnych kolegów. Bo skoro on jest taki super, to przecież musi otaczać się równie miłymi, kulturalnymi i inteligentnymi facetami. A no nie musi. Jedynymi interesującymi facetami, jakich zna moja koleżanka – oprócz jej partnera – są faceci jej koleżanek. Czyli fajni równa się zajęci. Logiczne, prawda?
Jak żyć, panie pośle?
Podsumowując, szukam faceta – źle, nie szukam – też źle. Jakieś wnioski? Singielki nie mają łatwo. A już na pewno nie w naszym kraju. Od kilku lat rządzi w nim partia, która wyjątkowo kobiet nie lubi. No chyba, że są mężatkami (bo związków partnerskich nie akceptuje, a ich zalegalizowania boi się jak diabeł święconej wody, a kysz!), z dzieckiem, a najlepiej gromadką, wierzącymi i praktykującymi, które wolą zrezygnować z pracy oraz kariery, by być przykładną żoną i perfekcyjną matką. W pamięć zapadły mi słowa jednego z posłów Prawa i Sprawiedliwości, co ciekawe człowieka wykształconego, bo doktora habilitowanego i wykładowcy akademickiego, Przemysława Czarnka, który jakiś czas temu tak komentował przyczyny zapaści demograficznej: „Kariera w pierwszej kolejności, a później dziecko. Prowadzi to do tragicznych konsekwencji. Pierwsze dziecko rodzi się nie w wieku 20-25 lat, tylko w wieku 30 lat. Jak się pierwsze dziecko rodzi w wieku 30 lat, to ile tych dzieci można urodzić? To są konsekwencje tłumaczenia kobiecie, że nie musi robić tego, do czego została przez pana Boga powołana”. I przykro mi, Carrie Bradshaw, ale to mądrości tego pana bardziej mnie poruszają, niż twoje. Bo ten człowiek uzyskał mandat poselski, zasiada w ławie sejmowej i decyduje o mojej przyszłości. A także próbuje, podobnie jak i jego koledzy ze Zjednoczonej Prawicy, uświadomić mi, że moje singielstwo to raczej jakaś dysfunkcja, a nie wybór. A jeśli uważam, że jednak wybór, to może powinnam jakoś odpokutować i zapłacić „bykowe”? Taki pomysł też się pojawił i jego twórcą również był polityk PiS. W jego mniemaniu groźba płacenia podatku za bycie singlem skłaniałaby mnie i inne osoby do zakładania rodziny, a co za tym idzie – otrzymywania dodatkowych świadczeń socjalnych. Deal życia.
Singielki w Polsce czują się więc stygmatyzowane nie tylko przez bliskich, słysząc na każdym kroku, że powinny w końcu założyć rodzinę, ale i przez władzę, którą ostatnio znowu wybrało 10 milionów uprawnionych do głosowania Polaków. Pytam więc zaprzyjaźnioną psycholog, jak w takim razie ułożyć sobie życie w państwie, w którym politycy wchodzą z butami w moje życie, a dokładnie do mojej sypialni. - Niestety dzisiaj w Polsce znowu wmawia się nam, że wszystko co odmienne od standardu jest chore. Przykro na to patrzeć. Mnie osobiście takie podejście żenuje i złości. Wszystkim swoim pacjentkom zawsze powtarzam, że jest tylko jeden związek, który trzeba po prostu zbudować poprawnie – związek z samą sobą. Bycie dla siebie samej dobrą matką i przyjaciółką w jednym. A pozostałe relacje to już jest kwestia szczęścia (na jakich ludzi trafimy) i naszego wyboru (czy chcemy się otworzyć czy nie) – mówi Katarzyna Kucewicz.
Singielko, nie wstydź się mówić głośno o swoich uczuciach!
Ostatnio koleżanka, porównując do sukcesów jakieś popularnej w sieci osoby, rzuciła prześmiewczo: a tobie co udało się osiągnąć przed trzydziestką?! Odpowiedziałam bez wahania: nie mam męża, dzieci i kredytu. I na ten moment uważam to za największy życiowy sukces, bo dzięki temu mogę być kim chcę, realizować się na wielu polach, podróżować, randkować lub nie, podejmować decyzje tylko za siebie. No i co istotne – nie zazdroszcząc jednocześnie innym koleżankom, które tych mężów, dzieci i kredyty (choć tutaj chyba akurat nie ma czego zazdrościć) posiadają. Dlatego, jeśli macie tak jak ja, a kiedykolwiek przyjdzie wam do głowy, że może coś jest z wami nie tak, odpowiedź jest jedna: nie jest. A co radzi psycholog? - Mając 30 lat, warto budować w sobie solidną ramę pewności siebie, pewności zbudowanej na tym, że to my jako dojrzałe dziewczyny wiemy, co jest dla nas najlepsze i jak chcemy żyć. Mając w sobie taką pewność, odpowiednio reagujemy na utyskiwania o naszym statusie ze strony rodziny czy znajomych. Ze spokojem, czasem żartem, a czasem po prostu zmianą tematu lub przekierowaniem go na to, czemu ktoś się tak martwi, czemu dla kogoś jest takie ważne żeby wyrazić swoje zdanie o naszych relacjach, co chce nam przekazać swoim komunikatem?Jeżeli czujemy się z tym źle, powiedzmy to wprost, np.:„nie czuję się komfortowo, słuchając takich komentarzy, czuje się niezręcznie i zakłopotana. Mam też w sobie złość, bo te pytania naruszają moje granice i ingerują w moją przestrzeń.” Może to brzmi sztucznie, ale proszę mi wierzyć, można nauczyć się takiego mówienia o swoich uczuciach. Jest ono znacznie bardziej efektywne, niż reagowanie w stylu: „dajcie mi spokój”, „nie twoja sprawa”, czy tłumaczenie się – uważa Katarzyna Kucewicz.
Nie dajcie sobie wmówić, a tym bardziej obrażać rządzącym, że coś musicie, coś robicie źle, czy jesteście gorsze, bo jesteście singielkami. Powód, dla którego jesteście same, jakikolwiek by nie był, jest istotny. I na pewno taki też będzie powód, dla którego zdecydujecie się kiedyś skończyć z byciem singielką. W końcu Carrie Bradshaw, która tak naprawdę ma więcej oleju w głowie niż wszyscy ci politycy razem wzięci wypowiadający się na temat moich i waszych decyzji oraz przyszłości, mówiła też: „Może niektórych kobiet nie da się ujarzmić. Może są stworzone do tego, żeby być wolnymi, dopóki nie znajdą godnego partnera, z którym mogą dalej czuć się wolnymi, ale już we dwoje”.
Bez osoby towarzyszącej, czyli jak ułatwić sobie życie singla na weselu >>>