Reklama

W tym artykule:

  1. Serial „Algorytm miłości” już dostępny
  2. „Algorytm miłości”: recenzja
Reklama

„Algorytm miłości” to kolejna propozycja od polskich twórczyń oraz twórców dla CANAL+, a zarazem jedna z najgorętszych premier tego miesiąca. Serial jest parodią programów randkowych. Produkcje tego typu cieszą się ogromną popularnością, ale wzbudzają też sporo kontrowersji. A to m.in. ze względu na zachowanie niektórych uczestniczek i uczestników. Wyszło cringe’owo czy może jednak zabawnie? Sprawdziłyśmy w ramach cyklu Kultura na weekend.

Serial „Algorytm miłości” już dostępny

W ubiegłą środę (22 maja) światło dzienne ujrzał serial „Algorytm miłości”, którego twórczynie i twórcy wzięli pod lupę temat randkowych reality-show. W komunikacie prasowym gorąca nowość była zapowiadana jako kumulacja wszystkich dramatów, absurdalnych czelendży, łzawych wyznań i brutalnej rywalizacji. Za reżyserię odpowiadają Michał Tylka („Fanatyk”) i Alek Pietrzak („Planeta singli. Osiem historii”, „Juliusz”, „Czarna owca”). Natomiast scenariusz jest dziełem Łukasza Sychowicza, Mateusza Płochy, Mateusza Zimnowodzkiego oraz Marka Baranowskiego, którzy wcześniej pracowali m.in. przy „The Office PL” i „Kiedy ślub?”. Team aktorski też robi wrażenie. W role uczestniczek oraz uczestników wcielili się m.in. Helena Englert, Wiktoria Gąsiewska, Jakub Sasak, Karol Dziuba, Katarzyna Gałązka, Aleksander Kaleta, a także Waleria Gorobets. Prowadzącego zagrał Michał Czernecki. W obsadzie znalazły się również Małgorzata Socha, Beata Ścibakówna i Dorota Chotecka. Oczywiście, w programie miłosnym nie mogło zabraknąć lektora. W przypadku tego projektu swojego głosu udzielił Wojciech Malajkat.

„Algorytm miłości”: recenzja

Oglądając „Algorytm miłości”, na myśl od razu przychodzą formaty największych stacji telewizyjnych, jak również te, które są dostępne na platformach streamingowych. Nie ma wątpliwości, że osoby stojące za nowym serialem CANAL+ zrobiły bardzo dokładny research. A pracując nad produkcją, pobawiły się konwencją i balansowały na granicy kiczu. Nie uciekają od stereotypów. Wręcz przeciwnie. Czerpią z nich jak najwięcej się da.

Kultura na weekend: „Nieobliczalna” nie jest dla każdego. Thriller powoduje ścisk w żołądku i zostaje jeszcze na długo po seansie [recenzja]

Gwiazdorska obsada i fabuła, która trzyma w napięciu od pierwszych do ostatnich minut. Film „Nieobliczalna” z Agnieszką Grochowską, Magdaleną Cielecką i Julią Wieniawą w rolach głównych jest już dostępny. Warto obejrzeć?
„Nieobliczalna”
fot. materiały prasowe Amazon Prime Video

W pierwszym odcinku poznajemy uczestniczki i uczestników programu, którzy już na samym początku przeżywają spory szok. Ze względu na pewne problemy (nie będę zdradzać, o jakie chodzi) nie trafiają do luksusowej posiadłości w jednym z najpiękniejszych zakątków świata, ale... do willi pod Warszawą. Od samego początku muszą brać udział w zadaniach sprawdzających ich podejście do miłości, cielesności, a także pieniędzy. Potem dzieje się jeszcze więcej. I więcej. I więcej. Nie brakuje zaskoczeń i nieoczywistych (jak na telewizyjną rozrywkę) zwrotów akcji. Momentami jest naprawdę cringe’owo, ale bywa też zabawnie. Odbiór serialu może być w dużej mierze uzależniony od tego, z jakim nastawieniem usiądziemy przed ekranem komputera bądź telewizora.

Ten film powinna obejrzeć każda kobieta. „Jutro będzie nasze” to włoskie kino w najlepszym wydaniu

Czarno-białe zdjęcia przedstawiają zniszczone, brudne i ubogie ulice doświadczonego wojną Rzymu. Jednocześnie nie jest to wyłącznie portret nędzy, gdyż na tym gruncie rosną też marzenia, tętni życie i oczywiście jest pełno włoskiego temperamentu. „Jutro będzie nasze” to film nie tylko ujmujący klimatem, ale przede wszystkim uderzająca historia o sile kobiet. Sile, która przez wiele lat była niewidzialna.
Kadr z filmu "Jutro będzie nasze"
Kadr z filmu "Jutro będzie nasze" / mat. prasowe

Nie sposób nie wspomnieć o Helenie Englert, która wyróżnia się na tle innych młodych gwiazd tego serialu. W „Algorytmie miłości” pokazała swoje nowe – totalnie zaskakujące oblicze. Prawdopodobnie ma niewiele wspólnego z Dagmarą. Jednak zagrała jej tak, że trudno jej nie uwierzyć. Aktorka po raz kolejny udowodniła, że jest bardzo utalentowana.

„The idea of you” – recenzja. Słodko-gorzka, (nie)głupia historia o miłości

Obejrzałam „The idea of you”, żebyście wy nie musieli? No nie, wcale nie. Wy też obejrzyjcie ten film. I nie traktujcie tego, jak guilty pleasure.
"the idea of you" - recenzja
Fot. materiały prasowe Prime Video
Reklama

Jedyne, co mnie zastanawia, to dla kogo jest ten serial? Osoby, które spędzają wolne wieczory w towarzystwie programów randkowych, właśnie takiej – prostej, niewymagającej, czasem nawet przekraczającej granice rozrywki oczekują. Nie potrzebują parodii. Natomiast anty-fani i anty-fanki tego typu formatów (prawdopodobnie) będą szukać czegoś innego w płatnym streamingu. Jeżeli chcecie zrozumieć, jak działa ten algorytm, musicie obejrzeć przynajmniej dwa odcinki. Gdy przejdziecie ten etap, jest szansa, że wejdziecie w to uniwersum i zaczniecie się całkiem dobrze bawić. I tak aż do finału. Trudno doszukiwać się w tym wypadku wartości innych niż rozrywka. To guilty pleasure w czystej postaci.

Reklama
Reklama
Reklama