Reklama

W tym artykule:

  1. „Miłość bez ostrzeżenia” z Joanną Kulig i Anne Hathaway już w kinach
  2. „Miłość bez ostrzeżenia” to ciepła opowieść o poszukiwaniu wolności
Reklama

Dwie rodziny, dwa światy, ale jeden niewypowiedziany na głos cel – życie w zgodzie ze sobą, w zgodzie ze swoimi wartościami i często wbrew temu, czego oczekują inni. „Miłość bez ostrzeżenia” w reżyserii Rebeki Miller to na pozór ciepła i lekka komedia z gwiazdorską obsadą. W rolach głównych nagrodzona Oscarem Anne Hathaway, znany z „Gry o tron” Peter Dinklage, dwukrotnie doceniona przez Akademię Filmową nominacją Marisa Tomei oraz coraz częściej doceniana za oceanem Joanna Kulig. Choć to kino lekkie i przyjemne, skłania do refleksji. „Miłość bez ostrzeżenia” w niezobowiązujący sposób uczy bowiem życia na własnych zasadach.

„Miłość bez ostrzeżenia” z Joanną Kulig i Anne Hathaway już w kinach

Steven (Dinklage) to genialny, choć będący w kryzysie twórczym, kompozytor operowy, który najchętniej zaszyłby się w domu i nigdy z niego nie wychodził. Jego lista fobii społecznych jest imponująco długa, a on sam zmaga się (jak chyba każdy artysta) z nieustającym syndromem oszusta i brakiem wiary we własny talent. Na szczęście ma w domu prywatną pomoc psychoterapeutyczną w postaci swojej żony Patricii, (Hathaway), która notabene była kiedyś terapeutką swojego (dziś) męża. Para wychowuje razem syna Patricii z poprzedniego związku – kończącego liceum, utalentowanego i wyrachowanego Juliana.

Z drugiej strony mamy Magdalenę (w tej roli oczywiście Joanna Kulig), czyli nielegalną imigrantkę i pomoc domową Patricii, a prywatnie mamę Teresy – uczennicy liceum. Kobiety mieszkają z partnerem Polki. Zdominowana przez nieznoszącego sprzeciwu męża (Brian d'Arcy James), tylko czasem potrafi znaleźć siłę, by huknąć po polsku na córkę – miłość wyraża, przelewając na nią własną gorycz.

Dwie rodziny ze skrajnie dwóch różnych światów podzieli (lub połączy?) nastoletnia miłość Juliana i Teresy. Gdy do czynienia mamy z różnicami kulturowymi, klasowymi, wyznaniowymi i ekonomicznymi, znalezienie kompromisu może wydawać się niemożliwe. I tak wybuchową mieszankę dopełni tajemnicza, mieszkająca na łodzi kobieta Katrina (Tomei), która mocno namiesza w małżeństwie Stevena i Patricii.

„Miłość bez ostrzeżenia” to ciepła opowieść o poszukiwaniu wolności

Choć początkowo postacie wydają się być uwikłane bez wyjścia w swoje, nieraz trudne sytuacje życiowe, Miller zadbała o to, by historia siódemki nieznajomych w lekki sposób uczyła stawiania na siebie. Pod koniec filmu nic bowiem nie jest takie same, jak na początku. I choć „Miłość bez ostrzeżenia” warto zobaczyć, trudno nie zauważyć stereotypowego sposobu przedstawienia postaci. Polska sprzątaczka, perfekcyjna pani domu czy rasista, który w wolnym czasie biega przebrany za strój konfederata, czasem kłują w oczy. Nie tak bardzo jednak, by nie polecić „Miłość bez ostrzeżenia”. W końcu to film, w którym każdy znajdzie coś dla siebie.

Przeczytaj również:

Kultura na weekend: „Strefa interesów” w przerażający sposób pokazuje historię, którą zna każdy z nas. To za ten film mamy „polskie” Oscary

Na co wybrać się do kina w weekend? Nasza propozycja to film „Strefa interesów” w reżyserii Jonathana Glazera, czyli polska koprodukcja, która została doceniona przez Amerykańską Akademię Filmową aż dwoma Oscarami. To niesmaczna i mrożąca krew w żyłach historia, którą naprawdę warto zobaczyć.
Strefa interesów
fot. materiały dystrybutora

„Biedne istoty” to niewygodna i niesmaczna opowieść o feminizmie, którą powinien zobaczyć każdy [recenzja]

Co łączy XIX-wieczny Londyn i Barbieland? Wbrew pozorom więcej, niż mogłoby się wydawać. Yorgos Lanthimos, podobnie jak Greta Gerwig, podejmuje temat kobiecości, feminizmu i patriarchatu. Jego sposób nie jest jednak słodki i cukierkowy. To raczej niesmaczna historia, która (czy komuś się to podoba, czy nie) w bezbłędny sposób punktuje wady naszego społeczeństwa. A jest ich naprawdę sporo.
Biedne istoty
fot. materiały dystrybutora
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama