Reklama

Otar Saralidze opowiedział o kulisach pracy przy filmie "365 dni", który już w ten weekend wchodzi na ekrany kin w całej Polsce. Polsko-gruziński aktor, którego można było ostatnio oglądać m.in. w "Kobietach mafii 2" i serialu "O mnie się nie martw", w ekranizacji głośnej powieści erotycznej autorstwa Blanki Lipińskiej wcielił się w postać Domenico, czyli brata głównego bohatera, Massimo Torricellego. W jaki (nietypowy) sposób uczył się swoich kwestii w języku włoskim? Co sprawiło mu największą trudność podczas pracy na planie "365 dni"? Z kim z obsady złapał najlepszy kontakt? Czy zazdrości Michele Morrone i Annie Marii Siekluckiej bardzo odważnych scen miłosnych? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w poniższym wywiadzie.

Reklama

Otar Saralidze o roli Domenico w "365 dni"

Robert Choiński: Co możesz powiedzieć o swojej postaci w filmie "365 dni"?

Otar Saralidze: Domenico jest bardzo związany ze swoim bratem. Wiadomo, że we Włoszech rodzina to jest priorytet. Oprócz tego, prowadzą wspólne interesy. Zbliżył ich też fakt, że razem musieli poradzić sobie z brakiem ojca. Bardzo mocno się ze sobą trzymają, bo wiedzą, że są dla siebie najbliższymi osobami. Z czasem jednak uwaga Massimo kieruje się w największej mierze na kobietę. Nie odstępuje jej nawet na krok. Massimo nadal jednak najbardziej ufa swojemu bratu, dlatego wszystkie zadania związane z zapewnieniem bezpieczeństwa i komfortu Laurze powierza właśnie jemu.

W filmie mówisz m.in. po włosku. Znasz ten język?

Nie.

Czy to była w takim razie dla ciebie jakaś trudność?

Tak, bo posługiwanie się tym językiem wcale nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Okazuje się, że ta melodyjna intonacja, którą uznajemy za słuszną, zazwyczaj wcale nie jest poprawna. Na planie musiałem wiele wiele razy odsłuchiwać przed każdym ujęciem poprawnej wymowy swoich kwestii, które nagrywał dla mnie Michele. Robiłem to nawet w nocy. Prawidłowe wypowiedzenie choć jednego zdania w języku, którego w ogóle się nie zna, wymaga niesamowitego skupienia. Moim celem było to, aby moje kwestie brzmiały wiarygodnie nawet dla rodowitego Włocha, który ich posłucha. To jest spore aktorskie wyzwanie, ale myślę, że można się z tym uporać.

Co było dla ciebie, poza kwestiami w języku włoskim, największym wyzwaniem podczas pracy na planie tego filmu?

Największym wyzwaniem było panowanie nad emocjami mojego bohatera, który jest o wiele bardziej powściągliwy niż jego brat. Często w trakcie ujęć reżyser kazała mi właśnie trzymać fason. Wtedy z kolei musiałem zwracać uwagę na to, aby się kompletnie nie wyłączyć, bo to z kolei nie byłoby interesujące dla widza.

Co najmilej wspominasz z okresu pracy na planie "365 dni"?

Wyjazd do Włoch to było coś magicznego. Sama obecność w tym miejscu sprawiała, że od razu czuło się klimat tej historii. Te wszystkie plenery były tak cudowne i zachwycające, że do te pory śnią mi się po nocach.

Zazdrościłeś Amie i Michele, że mieli okazję zagrać tak odważne sceny miłosne?

Czy zazdrościłem? Nie. Przed przeczytaniem scenariusza wręcz bałem się, że przypadnie mi zagrać takie sceny. Nie znałem bowiem wcześniej tej historii. Był z tym związany pewien lęk, bo nie czułem się jeszcze gotowy zagrać coś tak odważnego. Teraz myślę, że mógłbym to zagrać, ale na pewno musiałoby mieć to oparcie w fajnej historii.

Z kim z obsady filmu nawiązałeś najlepszy kontakt?

Na planie zakolegowałem się przede wszystkim z Łukaszem Dąbrowskim, który był jednym z ochroniarzy Massimo. Zwiedziliśmy razem sporo miejsc. Również z Mateuszem Łasowskim, który zagrał Martina, chłopaka Laury. Z Amą też się dobrze poznaliśmy, ale to już podczas zdjęć we Włoszech, gdy w końcu mieliśmy okazję dłużej porozmawiać np. podczas przejazdów z jednej lokalizacji do drugiej. Z Michele też nawiązałem bardzo fajny kontakt, ale z nim był on w zasadzie najmniejszy, przez to, że on cały czas przebywał na planie. Ja miałem trochę większe luzy, wiec mogłem spędzać więcej czasu z pozostałymi ludźmi. Michele był cały czas przed kamerą. Muszę jednak przyznać, że cała ekipa była fantastyczna, poznałem tam wspaniałych ludzi. Liczę, że te znajomosci przetrwają.

Nie da się ukryć, że ze względu na swoje pochodzenie i urodę, często otrzymujesz role postaci z zagranicy. Nie boisz się zaszufladkowania?

Tak, oczywiście myślę o tym i trochę się tego boję. Mimo wszystko, to co robię, chcę robić jak najlepiej. Wiec nawet jeśli byłaby to taka właśnie rola, to jeśli będzie zrobiona dobrze, uważam to za sukces. Pewnych rzeczy też nie przeskoczę. To nie zależy ode mnie. Mogę z tym walczyć, mogę chcieć zagrać np. polskiego księdza, ale niestety też często ludzie nie dają mi szansy na coś takiego. Trudno jest się przebić.

Podejrzewam, że po premierze "365 dni", który najprawdopodobniej obejrzy kilka milionów ludzi, zainteresowanie twoją osobą wzrośnie. Gdzie będzie cię można potem oglądać?

Zapraszam do Teatru Dramatycznego w Pałacu Kultury i do Sceny na Woli. To są miejsca mojej codziennej pracy. Oprócz tego gram też gościnnie w Och Teatrze i Teatrze Polonia. Ostatnio zacząłem także grać na deskach Teatru 6. Piętro. Zagrałem też w jednym sezonie serialu "O mnie się nie martw". Pracuję też sporo przy dubbingu i muszę przyznać, że to jest jedno z moich ulubionych zajęć. Praca z mikrofonem działa na mnie jak terapia. Całe moje ciało musi się uspokoić, mogę wtedy uciec od codziennego stresu związanego z pracą aktora.

W jakich spektaklach będzie cię można oglądać w tym roku?

31 stycznia miał premierę musical "Człowiek z La Manchy" w Teatrze Dramatycznym. Oprócz tego gram tam w spektaklach "Kilka scen z życia według Płatonowa", "Pociągi pod specjalnym nadzorem", "Historia Jakuba" i "Pijani".

Reklama

ZOBACZ TEŻ: Anna Maria Sieklucka o roli Laury w filmie "365 dni": "Miałam moment zawahania" [WYWIAD]

Reklama
Reklama
Reklama