Doskonale wiemy, jak kobiece orgazmy wyglądają w filmach. To zdecydowanie wielkie O. Krzyki, spazmy, wicie się. Oczywiście podczas heteroseksualnego seksu typu penetracja waginy penisem. I to już po chwili. Cóż, w życiu tak prosto jak w filmach nie jest. Orgazmy raz są, a raz ich nie ma. Trudno zwłaszcza o te równoczesne. Bez wątpienia jednak kobiece orgazmy wyglądają najróżniej. Mogą oczywiście wywoływać krzyki i spazmy, ale bardzo często jest to po prostu grymas na twarzy czy lekki uśmiech. Raz jest to przeżycie bardziej, a raz mniej intensywne. Bardzo przyjemne, a czasem balansujące na granicy przyjemności i dyskomfortu. Wszystko zależy nie tylko od jednostki przeżywającej orgazm, lecz także od różnych warunków, które wpływają na seks, co skutkuje tym, że ta sama osoba w zależności od sytuacji może mieć różne orgazmiczne doświadczenia. Bez wątpienia są jednak wśród nas takie, które orgazmów nie doświadczyły lub doświadczają ich bardzo rzadko. 

Presji na orgazm mówimy nie

Winę za brak orgazmów często ponosi orgazmiczna presja. Bardzo chcemy przeżyć orgazm, bo przecież tyle się o nim naczytałyśmy, bo wydaje nam się, że właśnie po niego idzie się do łóżka, bo wszystkie inne kobiety na pewno szczytują, jeśli nie będziemy szczytować, to będzie oznaczać, że jesteśmy wybrakowane... Przypomnę zatem: to my decydujemy, czy nam było przyjemnie podczas seksu, czy nie i orgazm wcale wyznacznikiem przyjemności nie jest. Presję czujemy także ze strony partnerów czy partnerek, z którymi uprawiamy seks. Choćby dlatego, że dopytują nas, czy miałyśmy orgazm. Niektórzy chcą w ten sposób podbudować swoje ego, poczuć się doskonałymi kochankami, innym przede wszystkim zależy na naszej przyjemności, jednak takie pytania – niezależnie od intencji – tylko frustrują. Czasem nawet wobec tego wszystkiego wolimy udać orgazm, niż kogoś rozczarować. Oczywiście nie jest to grzech, bo która z nas nie udała orgazmu choć raz. Warto jednak pamiętać, że lepiej poszukać sedna problemu, niż udawać. Poza tym udawanie może sprawić, że partner czy partnerka będzie nam fundować pieszczoty, które na nas nie działają, mylnie sądząc, że tędy droga do naszego orgazmu.

Samomiłość – szukanie rozkoszy na własną rękę

Którędy zatem wiedzie nasza droga na szczyt? Można szczerze powiedzieć komuś, że się orgazmów nie ma, nie zna tej drogi i jej wspólnie szukać. Jednak prędzej czy później presja podczas wspólnych poszukiwań może się pojawić. Nic zatem dziwnego, że seksuolożki i seksuolodzy w przypadku braku orgazmów zalecają przede wszystkim trening masturbacyjny, poznawanie swojego ciała, jego seksualnych aspektów na własną rękę. Kiedy robimy to w pojedynkę, kiedy nikt nas nie ocenia, kiedy wszystko jest na naszych zasadach, to zdecydowanie łatwiej nam o orgazm.

Potwierdzają to różne badania, według których około 70% kobiet szczytuje właśnie podczas seksu solo i to jeszcze zazwyczaj wtedy, kiedy stymulowana jest łechtaczka. Kiedy oswoimy własne ciało, rozpoznamy jego potrzeby i granice, wtedy możemy powiedzieć innym osobom, co lubimy, co na nas najbardziej działa, jakiej stymulacji potrzebujemy. Nie bójmy się tego mówić, nawigować – oczywiście komunikujmy, że nam to odpowiada a tamto nie, odnosząc się do siebie, swoich odczuć, a nie krytykując czyjeś postępowanie. Nasza przyjemność jest w naszych rękach – jeśli nie powiemy, co lubimy, to nikt tego nie zgadnie. Rozpoznawanie własnych potrzeb i szczera (seks)komunikacja są naprawdę potrzebne, by mieć satysfakcjonujące życie seksualne. Więcej w tym temacie: (Seks)komunikacja, czyli jak się dogadać w łóżku i nie tylko

Pamiętajmy, że samomiłość to naprawdę wspaniałe narzędzie i wielka szkoda, że nie zachęca się kobiet, by eksplorowały samodzielnie własną seksualność, od kiedy zaczynają seksualnie dojrzewać. Masturbacja chłopców i mężczyzn to coś, co jako społeczeństwo oswoiliśmy. Wciąż jednak się uważa, że dziewczynki powinny trzymać ręce na kołdrze. Podwójne seksualne standardy sprawiają więc, że kobiety rzadziej szczytują niż faceci. (Więcej o podwójnych standardach w łóżku przeczytacie na Glamour Unicorn) Dlatego nie myślmy, że masturbacja jest tylko dla singielek czy młodzieży, w każdym wieku i niezależnie od statusu związku warto ją uprawiać, by dzięki niej lepiej poznawać swoje ciało, swoje preferencje, bo te przecież się zmieniają z czasem. Swoimi odkryciami możemy się potem dzielić podczas seksu partnerskiego. A swoją drogą taki orgazm, który same sobie zapewnimy, świetnie wpływa na poczucie własnej wartości i niezależności.

Orgazmiczne punkty na mapie ciała

Jak wspomniałam, bardzo ważnym erogennym punktem na mapie kobiecego ciała jest łechtaczka. Znakomita większość z nas potrzebuje jej stymulacji (oczywiście sposoby tej stymulacji mogą być najróżniejsze i zależą od indywidualnych upodobań), by przeżyć orgazm. Jednak nie jest to reguła, różnimy się preferencjami, reaktywnością naszych ciał, więc nie ma co poprzestawać tylko na łechtaczce, warto eksplorować także inne miejsca. Wysoce wrażliwa, a co za tym idzie – orgazmiczna – jest także strefa G, czyli wypukłość na górnej ściance pochwy. Podobnie ujście szyjki macicy. Na niektóre z nas wspaniale działa pobudzanie brodawek sutkowych, inne wręcz tego nie lubią. Można spróbować również pieszczot płatków uszu, wnętrz ud czy zgięć pod kolanami. Pamiętajmy, że seks to nie tylko penetracja, to szeroki repertuar ograniczony wyłącznie naszą wyobraźnią. A właśnie! Czasem wystarczy fantazjować, by przeżyć orgazm. Nie trzeba wcale dotykać ciała, choć ono zostanie pobudzone pod wpływem naszych wyobrażeń. Warto wiedzieć, że nasz mózg to niezwykle orgazmiczny organ, to on pozwala nam odczuwać rozkosz lub ból. I jeszcze jedna ważna rzecz – nie jest istotna droga dojścia na szczyt, nie ma, co wartościować sposobów i miejsc stymulacji. Najważniejszy jest efekt. I jak to się mówi – orgazm jest jeden, ale różne drogi mogą do niego prowadzić.

Seks w skarpetkach

To jedna z moich ulubionych metafor. Chodzi w niej nie tyle o zakładanie skarpetek do łóżka czy też ich nie ściąganie przed, co o zadbanie, o jak najbardziej komfortowe warunki podczas seksu solo i partnerskiego. Ale te skarpetki nie są tak zupełnie wyssane z palca! Otóż na uniwersytecie w Groningen przeprowadzona badania i okazało się, że o 30% więcej kobiet szczytowało, kiedy miało skarpetki na nogach. Było im ciepło, miały zapewnione dzięki skarpetkom większe poczucie bezpieczeństwa. Chodzi więc o to, byśmy podczas seksu czuły się jak najlepiej, swobodnie, aby nic nas podczas niego nie rozpraszało, żeby było nam wygodnie i tak dalej. Możemy na przykład zgasić światło, jeśli mamy problemy z akceptacją swojego ciała czy orgazmicznych min. A może potrzebujemy właśnie założyć bardzo seksowaną według nas bieliznę, poczuć się kimś innym, by móc swobodnie zachowywać się w łóżku, odciąć się od swojego codziennego ja. Tu znowu trzeba rozpoznać swoje potrzeby i je zaspokoić. Oczywiście pamiętając o tym, że kiedy idziemy do łóżka z innymi osobami, to warunki uprawiania seksu wypada wspólnie ustalić, by wszystko odbyło się jak najbardziej konsensualnie.

Zobacz także: Jak mówić o seksualności, żeby nie wyjść na szmatę? Odpowiada Joanna Jędrusik

Zatem wiemy już, że presja na orgazm nas od niego oddala. Za to zbliża nas do niego znajomość własnego ciała, jego potrzeb i ich komunikowanie osobom, z którymi uprawiamy seks. Ale także odpuszczenie. Machnięcie ręką na orgazm i bycie po prostu tu i teraz, skupienie się maksymalnie na odczuwaniu przyjemności, zatracenie w rozkoszy. Brzmi dobrze, ale wcale takie proste nie jest. Jednak trening czyni mistrzynię! Warto próbować, a jeśli nie wychodzi, to najlepiej szukać wsparcia u specjalistów, na przykład seksuolożek czy seksuologów, spróbować praktyk uważności, np. mindfulness czy medytacji. Chodzi o to, by być bliżej siebie, nauczyć się odcinać od codziennych spraw, redukować stres, wyostrzyć zmysły. I nawet jeśli orgazm się nie pojawi, albo nie nastąpi to zbyt szybko, to poprawa samopoczucia i seksualnej satysfakcji – gwarantowana!

Zobacz także: