Już 11 stycznia Netflix udostępni swoim subsrybentom i subskrybentkom serial „Forst” na motywach powieści Remigiusza Mroza – jednego z najpopularniejszych pisarzy w Polsce. To mroczna historia o detektywie, który (niejednokrotnie działając poza prawem) próbuje rozwikłać sprawę seryjnego mordercy. Akcja toczy się w Tatrach, co dodaje całości niesamowitego klimatu. W roli głównej występuje Borys Szyc, który był zaangażowany również w produkcję. W związku z nadchodzącą premierą aktor i współtwórca opowiedział nam o trudach, jakie spotkały go oraz ekipę na planie w samym sercu gór, o challenge’owaniu samego siebie i próbach odcinania się od swojej przeszłości. 

Borys Szyc o pracy na planie serialu „Forst”

Asia Twaróg: Czy jest Pan fanem kryminałów?

Borys Szyc: Oczywiście. Od dziecka bardzo lubię kryminały, chętnie pojawiam się w typowym kinie gatunkowym, ciągnie mnie do niego. Właściwie moje początki w zawodzie to było crime story. Mówię o serialu „Oficer”, w którym grałem lata temu. Teraz chętnie wracam w te obszary co jakiś czas. 

Nie pytam o to bez powodu. Spotykamy się bowiem przy okazji projektu właśnie z tego gatunku. Co ujęło Pana w Wiktorze Forście, postaci wykreowanej przez Remigiusza Mroza, na tyle, by zaangażować się w ten projekt? I to nie tylko aktorsko, ale również producencko?

Przede wszystkim umieszczenie całej historii w górach. Noszę w sobie bardzo dużo miłości do gór, szczególnie do naszych Tatr i do Zakopanego. Jeździłem tam w dzieciństwie, jako licealista, a następnie podczas studiów. Wielokrotnie spędzałem tam sylwestra. Ta góralska nuta i góralskie melodie niezwykle na mnie działają, zawsze się przy nich wzruszam. Oczywiście mam świadomość całej cepelii i drugiej twarzy Zakopanego, a właściwie pierwszej – tej, która wita nas na wjeździe (śmiech – przyp. red.), wszechobecnych reklam oraz chaosu. Ale w mojej głowie Zakopane jest w pewien sposób gloryfikowane. Zależało nam na tym, by pokazać je w serialu od strony magicznej, tajemniczej, czasem groźnej. Co więcej, natura, w tym wiatr, i góry są bohaterami tej historii. Halny miał zagrać jedną z głównych ról, stać się jednym z podejrzanych. Górale mówią, że gdy wieje halny, ludzie się zmieniają. Ten wiatr niesie za sobą jakiś niepokój, wręcz strach czy zło. 

Ta obecność i siła natury jest zdecydowanie odczuwalna, dlatego też chciałam porozmawiać o Tatrach. Domyślam się, że wybór niektórych lokacji determinował piękne widoki, ale i utrudnienia. Co stanowiło największe wyzwanie podczas realizacji tej produkcji?

Od największego wyzwania w ogóle zaczęliśmy. Opieramy się na książkach Remigiusza Mroza. Natomiast nie jest to adaptacja. To znaczy, że nie odwzorowujemy jeden do jednego historii z książek. I to nie jest też tak, że pierwszy sezon odpowiada pierwszemu tomowi powieści. Nie, nie, nie. Korzystamy, zresztą za zachętą i błogosławieństwem samego autora, z motywów. Powiększamy to uniwersum Mroza o różne wątki oraz postacie, niektóre zmieniamy. Natomiast wiedzieliśmy, że musimy zacząć od takiego obrazu, który kojarzy się pierwszą książką Mroza z tej serii, czyli od ciała, które wisi na krzyżu, na Giewoncie. A żeby to zrobić, musieliśmy znaleźć się na szczycie. To rzeczywiście było wyzwaniem. Cała ekipa ruszała o świcie z ostatniego miejsca, do którego mogliśmy dojechać, czyli ze schroniska. Szliśmy pieszo, w towarzystwie toprowców. Dzień wcześniej weszli tam nosicze, nasi tatrzańscy szerpowie, z toną różnego rodzaju sprzętu. 60 gości wspinało się z wielkimi wieżami, bo trudno nazywać je plecakami, na swoich barkach. Mieliśmy pozwolenie na nagrania od około 6:00 do 14:00. To właśnie wtedy musieliśmy zacząć schodzić, żeby zdążyć bezpiecznie wrócić. Od tego właściwie zaczęliśmy zdjęcia. To był taki chrzest bojowy. Myślę, że dzięki temu cała ekipa niezwykle zgrała się ze sobą. Było trudno pod względem fizycznym i organizacyjnym, ale jednocześnie – magicznie. Gdy stawaliśmy na szczycie Giewontu i wstawało słońce, przeżywaliśmy coś niezwykłego. 

Zobacz także:

Co ciekawe, historia opisana przez Mroza rozgrywa się w dość mroźnych okolicznościach. I takich właśnie oczekiwaliśmy. Zaczęliśmy kręcić w październiku, ale na miejscu powitało nas pełne słońce i temperatura około 20 stopni na plusie. Ubrani w zimowe stroje, udawaliśmy więc, że jest nam bardzo zimno. To, co widzowie sobą na ekranie, to efekt prac postprodukcyjnych i śniegu dodanego na miejscu. 

Z górami nie ma żartów i trzeba się im podporządkować. To one dyktują warunki.

Dokładnie. Oczywiście czuliśmy pewien niedosyt. Ale dwa tygodnie później zaczęła się ta prawdziwa zima i zrozumieliśmy, że w takich warunkach na pewno byśmy tam nie weszli. I tak – mimo idealnej pogody – jedna osoba z naszej ekipy została przetransportowana helikopterem, bo miała problemy z kolanem i nie była sama w stanie zejść. 

Borys Szyc o pracy producenta i nowych wyzwaniach

Kontynuując jeszcze wątek wyzwań – czy Pan lubi sam siebie challenge’ować? 

Absolutnie tak. Ciągle szukam jakichś wyzwań, bo – po prostu – trochę się nudzę. No i po ponad 20 latach w tym zawodzie, coraz trudniej mnie zaskoczyć. Dlatego też biorę się za różne inne działania, jak chociażby za bycie producentem. To ciekawe i dużo pełniejsze zajęcie niż tylko aktorstwo. Kręcenie pierwszego tak ogromnego projektu, zaangażowanie od strony logistyczno-organizacyjnej w górach było dla mnie, jak i dla naszej małej firmy prawdziwym wyzwaniem. 

Co w takim razie zaskoczyło Pana jako producenta przy okazji pracy nad „Forstem”?

Miałem pewne doświadczenie wynikające z samej bytności na planach. Całą logistykę i sposób, w jaki działa plan, znałem. To mnie nie zaskoczyło. Natomiast przekonałem się, że na wszystko potrzeba czasu. Nauczyłem się cierpliwości. Jeśli ktoś teraz mówi mi, że za dwa lata może coś zrobimy, to dla mnie naturalne, nie wydaje mi się to jakimś odległym terminem. Wiem, że tyle zajmuje napisanie czy przygotowanie czegoś. Poza tym zrozumiałem, że wzięcie udziału w castingu czy zdjęciach próbnych, nie jest jakimś dyshonorem. Po prostu tych puzzli, które trzeba poukładać w zgodzie z jakąś wizją, jest tak dużo, że nie powinienem się obrażać. Już na tym etapie zaczyna się moja praca. Dlatego działając jako producent, zyskałem również jako aktor. 

Czyli zmieniła się trochę Pana perspektywa, a właściwie została ona poszerzona. 

Dokładnie, chodzi o poszerzenie perspektywy. Ważne, by człowiek co jakiś czas robił coś po raz pierwszy w życiu. To trzyma w skupieniu, daje też dużą radość. Zyskujemy dzięki temu poczucie, że się rozwijamy, uczymy się czegoś nowego. To bardzo miłe uczucie. 

Borys Szyc o mierzeniu się z przeszłością 

Wiktor Forst to postać bardzo skomplikowana, wielowymiarowa. Myślę, że da się go polubić, ale najpierw trzeba zrozumieć go i to, jaki bagaż doświadczeń za sobą ciągnie. Przeszłość nie daje mu o sobie zapomnieć. Czy Pana zdaniem można całkowicie odciąć się od tego, co było?

Myślę, że próby odcinania się od przeszłości sprawiają, że ona powraca ze zdwojoną siłą. Wiktor Forst za długo uciekał od tego, co było. Nie przepracował swojej przeszłości, nie pogodził się z pewnymi rzeczami. Wydaje mi się, że nie lubi siebie za bardzo i właśnie dlatego ma problem z nawiązywaniem relacji – nie potrafi nikogo pokochać, ani przyjąć miłości. Ale dzięki temu mamy materiał do kręcenia i będziemy, myślę, te jego próby poskładania się obserwować. Gdybym – jako Borys Szyc – spotkał Wiktora Forsta i miał mu coś poradzić, prawdopodobnie wysłałbym go na terapię, żeby tę swoją przeszłość wyprostował, zmierzył się z nią. No i przeżył to wszystko, tak naprawdę. Bo odcinanie się od przeszłości, to w rzeczywistości zabieranie sobie możliwości poczucia tego, co się z nami dzieje, w jakim jesteśmy punkcie swojego życia. Sam robiłem tak przez wiele lat, więc wiem, o czym mówię. 

Czyli najpierw najlepiej przepracować przeszłość, a następnie – też z jakimś szacunkiem do swoich doświadczeń – skupiać się na tym, co jest i co będzie?

Właściwie skupiać się na tym, co jest teraz – na tym konkretnym momencie, na naszym podejściu do życia, stosunku do różnych spraw. Na nic innego nie mamy wpływu – ani na to, co się wydarzyło, ani na to, co się wydarzy. Ktoś ładnie powiedział, że życie przeszłością to poczucie żalu, a życie przyszłością to strach. 

Ja jednak zapytam o tę przyszłość, ale taką najbliższą. Czego Pan sobie życzy na ten rok? 

Przede wszystkim życzę sobie, żebym był zdrowy i żeby moja rodzina była zdrowa. Z doświadczenia wiem, że cała reszta jest do dopracowania i do osiągnięcia. Życzę sobie również tego, by widzom spodobał się serial „Forst”. Wiem, że jest to duże wyzwanie, bo serial jest na motywach powieści. A obraz, który dostajemy od kogoś po przeczytaniu książki, w zasadzie nigdy nie doskakuje do naszych wyobrażeń. I to m.in. dlatego zdecydowaliśmy się razem z autorem dać coś troszkę innego. Zależało nam na tym, by ludzie, którzy znają te kryminały, nie znudzili się, a ci, którzy dopiero poznają Forsta, oglądali serial jako zupełnie nową historię. Mam nadzieję i życzę sobie, że będą się dobrze bawić, nawet mimo tego, że jest to mroczna opowieść. 

Jest Pan fanem postanowień noworocznych i wierzy w ich siłę?

Nie wierzę. Postanowienia noworoczne są zazwyczaj bardzo duże, ambitne i rozległe i już z założenia mogą się po prostu nie udać. Po wielu latach takich zrywów narodowo-wyzwoleńczych mojego ciała i mojej głowy wierzę raczej w codzienne małe kroczki. Wtedy można dojść do celu.